|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Pią 4 04:14, 28 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Ścieżka obok drogi
Wołynka nuklearna?
Stanisław Michalkiewicz
Trudno przewidzieć rozwój sytuacji wokół Ukrainy, ale już teraz można wskazać tych, którzy najbardziej skorzystali na politycznym przewrocie w Kijowie. Pierwszym beneficjentem jest oczywiście Rosja, która pod pretekstem ochrony tamtejszej rosyjskiej mniejszości przejęła kontrolę nad Krymem. Jak mówił w „Panu Tadeuszu” Klucznik Gerwazy: „wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie”. Wprawdzie wszyscy sojusznicy Ukrainy groźnie kiwają palcem w bucie, ale „nie przewidują” interwencji wojskowej, mimo że nadwiślańscy statyści robią miny, pokrzykują, podskakują, wygrażają, słowem – kierują polityką europejską, a nawet światową. Drugim beneficjentem są oczywiście banderowcy ze Swobody i Prawego Sektora, którym ukraińska Rada Najwyższa zafundowała partyjne wojsko w postaci Gwardii Narodowej – jej trzonem mają być „aktywiści Majdanu” i bezpieczniacy. Nie ulega wątpliwości, że kiedy tylko Gwardia okrzepnie, to niczym gromnicę zdmuchnie wszystkich telewizyjnych celebrytów w rodzaju Arsenija Jaceniuka czy Witalija Kliczki, zapewniając banderowcom polityczną hegemonię, jeśli nawet nie na całej Ukrainie, to przynajmniej w tej części, która po niej pozostanie. I oto następuje drugi etap ukraińskiego przewrotu, zapoczątkowany zastrzeleniem przez ukraińskich bezpieczniaków w Równem „Saszki Białego”, czyli Aleksandra Muzyczki, przywódcy Prawego Sektora na Wołyniu. Najwyraźniej rozpoczęła się już walka o władzę, a taki początek pokazuje, że będzie ona bezwzględna, tym bardziej że polityczni zwolennicy zastrzelonego Aleksandra Muzyczki grożą zemstą, a jak mogliśmy przekonać się podczas przesilenia na Majdanie, potrafią sprawnie posługiwać się zarówno przemocą, jak i prowokacją. Jeśli zatem na zachodniej Ukrainie rozpęta się wołynka, to może ona podziałać jak zimny prysznic na opinię publiczną na Zachodzie, a w rezultacie nasi płomienni szermierze demokracji mogą pozostać osamotnieni, ze wszystkimi konsekwencjami tego stanu.
W dodatku opublikowana została rozmowa Julii Tymoszenko z deputowanym Partii Regionów Nestorem Szufryczem z 17 marca, która dolała już nawet nie oliwy, ale benzyny do ognia. Julia Tymoszenko uchodziła dotychczas za niewinną ofiarę ukraińskiego tyrana i „duszeńkę” europejskiego postępactwa. Tymczasem we wspomnianej rozmowie przedstawiła program „zabijania kacapów”, być może nawet przy pomocy broni jądrowej – gdyby oczywiście Ukraina nią dysponowała. Wprawdzie Julia Tymoszenko twierdzi, że wzmianka o broni jądrowej została dodana przez ruską razwiedkę, ale bez względu na to, jak tam było naprawdę, Kreml ma znakomity pretekst do destabilizowania wschodnich prowincji Ukra- iny, gdzie „kacapi” na wszelki wypadek – to znaczy, gdyby jednak Julia Tymoszenko mówiła szczerze – organizują zbrojną samoobronę. Na domiar złego swoistym pendant do niedyskrecji naszej krasawicy jest projekt ustawy, jaki wpłynął do ukraińskiego parlamentu, przewidujący wypowiedzenie przez ten kraj traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Zwraca uwagę okoliczność, że wspomniany projekt zyskał poparcie nie tylko rządzącej obecnie Batkiwszczyzny, ale i UDAR-u Witalija Kliczki, któremu premier Tusk podczas ostatniego zjazdu Platformy Obywatelskiej nadskakiwał niczym ratlerek. Aż się prosi, by przypomnieć bajkę pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego o dzieciach i żabach: „Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie!”. Rzecz w tym, że nasi Umiłowani Przywódcy wiedzą, że w naszym nieszczęśliwym kraju międzypartyjne przekomarzania to tylko takie makagigi dla publiczności, żeby myślała, że to wszystko naprawdę – i wydaje im się, że na Ukrainie jest tak samo. Ale tam nie jest tak samo – bo tamtejszy nacjonalizm, w odróżnieniu od naszego, poczciwego, żeby nie powiedzieć – safandulskiego – jest bezwzględny i demoniczny.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Czw 18 18:54, 03 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Mądrości etapu
Stanisław Michalkiewicz
Uważne obserwowanie wydarzeń politycznych pozwala zrozumieć, na czym polega słynna „mądrość etapu”. Mądrość etapu różni się od zwyczajnej mądrości tym, że o ile zwyczajna mądrość jest stała, to mądrość etapu jest zmienna. W ramach zwyczajnej mądrości, jeśli coś jest dobre, to pozostaje takie raz na zawsze, podczas gdy w ramach mądrości etapu raz jest dobre i jedynie słuszne, a znowu innym razem niedobre i głęboko niesłuszne.
Weźmy na przykład taką sytuację na Ukrainie. Gdybyśmy czerpali wiedzę o tych wydarzeniach wyłącznie z tak zwanych niezależnych mediów, to mogłoby nam się wydawać, że dokonany tam polityczny przewrót był spontanicznym dziełem zagniewanego ludu, który umiłował demokrację i Unię Europejską. Aliści okazało się niedawno, że swoją kandydaturę na ukraińskiego prezydenta wystawił Petro Poroszenko, oligarcha będący nie tylko „królem czekolady”, ale również – głównym sponsorem Majdanu! Skoro Petro Poroszenko był głównym sponsorem Majdanu, to znaczy, że Majdan był sponsorowany, czyli że tamtejsi „aktywiści” – jak ich jeszcze do niedawna nazywały niezależne media – zbuntowali się przeciwko tamtejszemu tyranowi nie tylko z miłości do demokracji i Unii Europejskiej, ale również, a może nawet przede wszystkim, w ramach płatnego zlecenia.
Dlaczego Petro Poroszenko zasponsorował Majdan, to znaczy – dlaczego zainwestował i to spore pieniądze w ukraiński przewrót – tego oczywiście nie wiemy, podobnie jak nie wiemy, jaki użytek zrobi z prezydentury, kiedy już wygra wybory – bo że wygra, to chyba pewne, bo trudno sobie wyobrazić, że skoro potrafił dopilnować prawidłowego przebiegu rewolucji, to nie potrafi dopilnować głupich wyborów. Co z tej prezydentury będzie miał – to jedna sprawa, ale drugą sprawą jest to, że w takim razie nasi Umiłowani Przywódcy, którzy jeździli na Majdan i wnosili tam różne okrzyki, tak naprawdę działali na rzecz pana Petra Poroszenki, a okoliczność, że czynili to w nieświadomości, z jednej strony ich usprawiedliwia, ale z drugiej – pogrąża. Od Umiłowanych Przywódców bowiem oczekiwalibyśmy trochę więcej spostrzegawczości tym bardziej, że nawet ja sam zwracałem uwagę na zagadkową okoliczność, że na Ukrainie tysiące ludzi porzuciło na kilka miesięcy zajęcia zarobkowe, na co na przykład naszych obywateli nie byłoby stać i dlatego jeśli nawet i demonstrują przeciwko rządowi, to tylko do wieczora, bo rano muszą pójść do pracy, żeby zarobić, jak to się mówi, na bułeczkę i masełko.
Zresztą mniejsza o naszych Umiłowanych Przywódców, którzy teraz dla odmiany stręczą nam swoich faworytów do Parlamentu Europejskiego, gdzie uzyskanie mandatu pozwala nie tylko na rozwiązanie sobie problemów socjalnych, ale nawet, w przypadku parlamentarzysty zapobiegliwego – na założenie starej rodziny – bo ważniejsza z punktu widzenia mądrości etapu jest metamorfoza samych majdanowych „aktywistów”. Jeszcze niedawno „aktywiści” ci byli przez niezależne media, no i oczywiście – przez naszych Umiłowanych uważani za sól ziemi czarnej, najlepszą część ukraińskiego narodu.
Tymczasem kiedy już się wyjaśniło, że pan Petro Poroszenko po prostu kupił sobie ten cały polityczny przewrót żeby zostać prezydentem Ukrainy, to na naszych oczach sprawdza się trafność porzekadła, że „Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść”. Niedawni szlachetni „aktywiści”, których nie mogli się nachwalić Umiłowani Przywódcy nasi i autorytety moralne, okazali się „nielegalnymi organizacjami”, w których ręce nie wiadomo jak wpadło „wiele tysięcy sztuk broni”, którą teraz minister spraw wewnętrznych ma im odebrać na podstawie postanowienia o rozbrojeniu „nielegalnych organizacji”. To oczywiście jest całkowicie zrozumiałe; skoro pan Petro Poroszenko kupił sobie przewrót polityczny na Ukrainie i zamierza zostać prezydentem tego państwa, to ten cały majdan z jego „aktywistami”, w dodatku uzbrojonymi w wiele tysięcy sztuk broni, jest mu tak samo potrzebny, jak psu piąta noga. Nic zatem dziwnego, że ukraińskie władze, które też musiały jakoś przez pana Petra Poroszenkę być zaaranżowane, w podskokach wykonują rozkaz rozbrojenia niedawnych płomiennych bojowników o wolność i demokrację, których mądrość etapu zdegradowała obecnie do roli uczestników „nielegalnych organizacji”, niemalże band zbrojnych.
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Śro 22 22:41, 09 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Tresura dla bezpieczeństwa
Stanisław Michalkiewicz
Chociaż Ukraina podjęła decyzję zezwalającą na udział obcych wojsk w manewrach na terenie tego kraju, Stany Zjednoczone nie wezmą w nich udziału, podobnie jak i Polska, zaś niemiecki minister spraw zagranicznych oświadczył, że Niemcy nie życzą sobie uczestnictwa Ukrainy w NATO. Mnożą się natomiast głosy wskazujące na potrzebę zwiększenia obecności wojskowej Paktu Atlantyckiego m.in. w Polsce. Na taka potrzebę wskazuje zarówno minister Sikorski, jak i prezes Kaczyński, który zastrzega tylko, by nie były to wojska niemieckie, tylko amerykańskie. Wygląda na to, że przez zimnym rosyjskim czekistą Putinem zostaniemy zabezpieczenia na dobre, więc warto zwrócić uwagę na pewne okoliczności uboczne.
Zbudowane w Warszawie kosztem 200 milionów złotych ze środków publicznych Muzeum Historii Żydów Polskich ma przede wszystkim na celu przedstawienie nowej, uzupełnionej i poprawionej wersji historii Polski, w której odpowiednie miejsce zajmie tzw. „pedagogika wstydu”. Ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. A kiedy może być jeszcze lepiej? Ano wtedy, kiedy przedsięwzięcia pedagogiczne realizowane są jednocześnie na wielu odcinkach – w tym również na odcinku policyjno-sądowym. Tedy Muzeum Historii Żydów Polskich właśnie rozpoczęło cykl seminariów dla policjantów, prokuratorów i sędziów. Te, tak zwane „warsztaty” mają policjantom, prokuratorom i sędziom pomóc we właściwym reagowaniu na przejawy „dyskryminacji”, „rasizmu”, „ksenofobii” i „nietolerancji”.
Pierwsze zajęcia, przeznaczone dla prokuratorów i sędziów mają odbyć się już w pierwszej dekadzie kwietnia, a w maju rozpocznie się szkolenie policjantów. „Warsztaty” prowadzone w Muzeum Historii Żydów Polskich stanowią uzupełnienie działań podejmowanych przez utworzona niedawno Policyjną Platformę Przeciw Nienawiści, w której policjanci mają szkolić kolaborujące z policją organizacje pozarządowe nie tylko w zwalczaniu, ale również – w „zapobieganiu” przestępstwom z nienawiści. A skąd policjanci mieliby wiedzieć, w jaki sposób „zapobiegać” przestępstwom z nienawiści? Teraz już wiemy, że wszystkiego nauczą ich pracownicy Muzeum Historii Żydów Polskich. Nie tylko ich, to znaczy – policjantów, ale również – prokuratorów i sędziów. Nie ulega wątpliwości, że po takim przeszkoleniu na piękne wyroki nie trzeba będzie długo czekać – zresztą nie tylko na wyroki, bo wiadomo, że lepiej zapobiegać przestępstwom, niż je zwalczać, kiedy już zostaną popełnione. A w jaki sposób zapobiegać przy użyciu organizacji pozarządowych kolaborujących z policją, przy użyciu policji, prokuratury i niezawisłych sądów, które chociaż niezawisłe, jakże by inaczej – muszą być przecież odpowiednio ukierunkowane?
Odpowiedzi na to pytanie dostarcza uchwalona niedawno ustawa o psychuszkach, wprowadzająca kategorię „osoby stwarzającej zagrożenie”. A jaka osoba stwarza największe zagrożenie? Wiadomo, że największe zagrożenie stwarza osoba kierująca się nienawiścią. Taka osoba bowiem prędzej czy później w jakiś sposób da swojej nienawiści upust, no a wtedy na przeciwdziałanie może być już za późno. Dlatego w ramach prewencji należy takich ludzi wykrywać, najlepiej przy udziale odpowiednio przeszkolonych ochotników z organizacji pozarządowych. Tacy ochotnicy, zwłaszcza kiedy zostaną właściwie ukierunkowani, spenetrują środowiska podejrzewane o kierowanie się nienawiścią, a następnie wskażą odpowiednim władzom „osoby stwarzające zagrożenie”, no a władze – odpowiednio przeszkolone w Muzeum Historii Żydów Polskich – już będą wiedziały, co z nienawistnikami zrobić. W ten sposób znienawidzona przez wszystkich dobrych, mądrych, roztropnych i przyzwoitych ludzi nienawiść zostanie z naszego życia publicznego nie tyle może wyeliminowana – chociaż i tego wykluczyć nie można, bo wiadomo, że w nienawiści do nienawiści przesadzić niepodobna, więc na pewno w tej kwestii nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa – ale na pewno usunięta z przestrzeni publicznej do izolowanych ośrodków, jak ten eksperymentalny w Gostyninie. Kilka lat takiej prewencji i każdy będzie wiedział, z jakiego klucza wypada mu ćwierkać, żeby nie padło na niego żadne podejrzenie. W ten sposób nie tylko zostaniemy zabezpieczeni przed zimnym rosyjskim czekistą Putinem, który – można powiedzieć – zaczął dopuszczać się swoich bezeceństw w samą porę, dostarczając znakomitego pretekstu do podjęcia kompleksowych działań zabezpieczających.
Nie możemy bowiem ani na chwilę zapominać, że na początku 2011 roku rząd Izraela wespół z Agencją Żydowską utworzył zespół HEART pod dyrekcją pana Roberta Browna. Celem tego zespołu jest „odzyskanie mienia żydowskiego w Europie Środkowej”, przede wszystkim – w naszym nieszczęśliwym kraju, który właśnie w ramach NATO zostanie objęty dodatkowymi zabezpieczeniami. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że bezpieczeństwo, zwłaszcza dodatkowe zabezpieczenia, kosztują i bardzo możliwe, że ceną naszego zwiększonego bezpieczeństwa od zimnego rosyjskiego czekisty Putina, będzie konieczność realizacji żydowskich roszczeń majątkowych, szacowanych na 60, a może nawet 65 miliardów dolarów. Już tam gwaranci naszego bezpieczeństwa potrafią od nas to wyegzekwować. Żeby jednak ta egzekucja nie wzbudziła niezadowolenia, które mogłoby objawić się nie tylko w mowie, ale nawet w przestępstwach nienawiści, trzeba zawczasu podjąć tresurę – najpierw policjantów, prokuratorów i sędziów – a oni z kolei będą już tresowali całą resztę. Nic zatem dziwnego, że właśnie Muzeum Historii Żydów Polskich przypadło w udziale to właśnie zadanie – bo wytresowany w ten sposób nasz mniej wartościowy naród tubylczy łatwiej przyswoi sobie i pogodzi się z nową, uzupełnioną i poprawioną wersją własnej historii i nie będzie wierzgał przeciwko nowej szlachcie – a o to przecież chodzi, nieprawdaż?
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Pią 4 04:26, 18 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Co uradzą starsi i mądrzejsi?
Stanisław Michalkiewicz:
Szanowni Państwo!
Wydarzenia na Ukrainie zmierzają do wojny domowej – o ile rzeczywiście dojdzie do generalnej konfrontacji ukraińskich sił zbrojnych z separatystami, którzy od kilku dni kontrolują niektóre miast na wschodniej Ukrainie. Logika wydarzeń zaś do takiej konfrontacji właśnie zmierza, bo w obecnej fazie ani Rosja nie może porzucić separatystów bez utraty prestiżu, ani też Kijów nie może pozwolić na powtórkę wydarzeń
na Krymie, który Ukraina oddała praktycznie bez oporu. Skoro my zdajemy sobie z tego sprawę, to tym bardziej muszą zdawać sobie z tego sprawę zainteresowane strony, to znaczy – Kijów i Moskwa. Jednak Kijów jest w sytuacji gorszej, bo poza wojskową interwencją we wschodnich prowincjach nie ma żadnego wyjścia, podczas gdy wiele wskazuje na to, że wywołanie wojny domowej i doprowadzenie do rozerwania Ukrainy może być celem Moskwy.
W tym duchu właśnie wypowiedział się rosyjski minister Sergiusz Ławrow po paryskim spotkaniu z amerykańskim sekretarzem stanu Johnem Kerry. Jeśli Rosji uda się doprowadzić do tak zwanej „federalizacji”, czyli pełzającego rozbioru Ukrainy, to nie jest wykluczone, że Zachód, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, po rozmaitych dąsach, przyjmie to do wiadomości. Jakie skutki taki scenariusz może pociągnąć dla Polski – trudno powiedzieć, bo w tej chwili jasne jest tylko jedno: Polska całkowicie utraciła inicjatywę w polityce europejskiej i może tylko oczekiwać na to, co postanowią starsi i mądrzejsi. Widać to również po deklaracjach wygłaszanych przez Umiłowanych Przywódców, którzy pod koniec tygodnia ćwierkają z zupełnie innego klucza, niż na początku tygodnia – w zależności od tego, kto akurat ich nakręcił.
Warto w związku z tym przypomnieć opinię wygłoszoną jeszcze pod koniec lat 80-tych przez ówczesnego sowieckiego ministra spraw zagranicznych Edwarda Szewardnadze. Zapytany przez dziennikarzy, co Związek Sowiecki sądzi na temat ewentualnego zjednoczenia Niemiec odpowiedział, że w zasadzie nie ma on nic przeciwko temu i stawia tylko jeden warunek – żeby między zjednoczonymi Niemcami a Związkiem Sowieckim została ustanowiona strefa buforowa. Dzisiaj, kiedy perspektywa rozpadu Ukrainy rysuje się jako możliwość całkiem realna, warto postawić pytanie, jak duża będzie ta „strefa buforowa”, czy na przykład będzie obejmowała tylko zachodnią część Ukrainy, czy również całość, a przynajmniej wschodnią część naszego nieszczęśliwego kraju, no i – dokąd w razie czego sięgną „zjednoczone Niemcy”.
Pamiętając o strategicznym partnerstwie rosyjsko-niemieckim obawiam się, że nasz nieszczęśliwy kraj, który doprowadzony został do upokarzającej roli kibica polityki europejskiej, byłby całkowicie bezradny, być może jeszcze bardziej bezradny, niż obecne władze w Kijowie, najwyraźniej niepewne lojalności nie tylko własnych urzędników, ale również – lojalności własnych sił zbrojnych. W tej sytuacji nawoływania posła Roberta Biedronia, by „zwiększyć ilość stosunków z władzami w Kijowie”, brzmią już tylko humorystycznie, oczywiście również z powodu wieloznaczności tego apelu.
Można zatem bez większej przesady powiedzieć, że oto wkroczyliśmy w Wielki Tydzień, zarówno z punktu widzenia kalendarza liturgicznego, jak i z punktu widzenia politycznej doniosłości. Na tle tych wydarzeń kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego wygląda podwójnie groteskowo. Po pierwsze dlatego, że ten cały Parlament Europejski jest tylko demokratycznym kwiatkiem do biurokratycznego kożucha i pełni rolę luksusowego lazaretu dla rozmaitych weteranów politycznego cyrku, a po drugie – że w niezależnych mediach głównego nurtu coraz wyraźniej widać intencję rozegrania tej kampanii w gronie ugrupowań gwarantujących, że punkt ciężkości władzy pozostanie nadal poza konstytucyjnymi organami państwa, które dzięki temu będzie jeszcze bardziej podatne na zoperowanie. Wskazuje na to choćby fakt, że gwoli objaśnienia opinii publicznej aktualnej sytuacji kraju, resortowi funkcjonariusze poprzebierani za dziennikarzy niezależnych mediów głównego nurtu, przywołują przed telewizyjne kamery przedstawicieli starego, bezpieczniackiego parku jurajskiego w osobach generałów Dukaczewskiego i Czempińskiego, który najwyraźniej musiał zostać wyleczony z podejrzeń o korupcję. I tak toczymy dramatyczny wyścig z czasem; albo wcześniej przebudzimy się jako naród, albo wcześniej zostaniemy zoperowani pod narkozą.
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Wto 14 14:41, 22 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
"Gdzie był i co widział Jan Karski?
Stanisław Michalkiewicz
Okazuje się, że z autorytetami moralnymi trzeba ostrożnie. Niestety „Wirtualna Polska” chyba nie zachowała dostatecznej ostrożności, publikując 17 kwietnia br. fragmenty „Tajnego państwa” autorstwa Jana Karskiego. Jan Karski, który tak naprawdę nazywał się Kozielewski, twierdzi tam, że w przebraniu estońskiego strażnika obejrzał obóz dla Żydów w Bełżcu. Ale zanim tam dotarł i zanim obejrzał, pisze tak oto: „Wczesnym rankiem w ustalonym dniu wyjechałem z Warszawy w towarzystwie pewnego Żyda, który działał poza obrębem getta w żydowskim ruchu podziemnym. Pojechaliśmy pociągiem do Lublina. Tam czekał na nas wóz z sianem. Skręciliśmy wyboistą drogę, ponieważ chłop, który nas wiózł, wolał się nie pokazywać na ruchliwej szosie z Zamościa. Dotarliśmy do Bełżca wkrótce po dwunastej w południe i udaliśmy się wprost do miejsca, gdzie miał na mnie oczekiwać Estończyk…” – i tak dalej. Wszystko – jak powiadają gitowcy – „gra i koliduje”, to znaczy – może by i grało, gdyby nie jeden drobiazg.
Otóż Jan Karski pisze, że z owym „Żydem” wyjechał z Warszawy „wczesnym rankiem”, a więc nie wcześniej, niż o godzinie 5 rano, bo dopiero wtedy kończyła się w Generalnym Gubernatorstwie godzina policyjna. Dystans z Warszawy do Lublina pociąg pośpieszny z elektryczną lokomotywą nawet dzisiaj pokonuje w czasie co najmniej 2,5 godziny, a w okresie okupacji, gdy pociąg ciągnięty był przez parowóz, musiały to być co najmniej 3, jeśli nie 3,5 godziny. Zatem w najlepszym razie Jan Karski mógł dotrzeć do Lublina o godzinie 8 rano. Tam zaraz przesiadł się na konny wóz z sianem, który jechał „wyboistą drogą”, a więc prawdopodobnie stępa, bo wóz z sianem jadący szybciej po wyboistej drodze na pewno by się wywrócił. Tymi „wyboistymi drogami” na wozie z sianem Jan Karski miał dotrzeć do Bełżca „wkrótce po dwunastej w południe”, a więc po mniej więcej czterech godzinach.
Jest to absolutnie niemożliwe, ponieważ odległość z Lublina do Bełżca wynosi W LINII PROSTEJ 114 kilometrów, a po bocznych, wyboistych drogach z pewnością jest jeszcze większa. Ale gdyby to było nawet tylko 100 kilometrów, to i tak przebycie w cztery godziny takiej trasy konnym wozem wyładowanym sianem byłoby niemożliwe. Konny dyliżans pokonywał milę polską, a więc dystans około 7 kilometrów w ciągu półtorej godziny. Z Lublina do Bełżca w linii prostej jest 114 km, a więc co najmniej 16 mil polskich. Poruszając się z szybkością dyliżansu – co jest zresztą mało prawdopodobne – Jan Karski z Lublina do Bełżca musiałby jechać bez przerwy co najmniej dobę, a praktycznie – znacznie dłużej, ponieważ jest mało prawdopodobne, by jechał nocą, kiedy obowiązywała godzina policyjna, tj. między godziną 23, a 5 rano, no i poza tym – koń, czy konie – jeśli była para – też musiałyby trochę odpocząć. I w ogóle – dlaczego właściwie Jan Karski z Lublina miałby jechać do Bełżca konnym wozem, skoro Bełżec leży nieopodal linii kolejowej Lublin-Lwów, więc mógł dojechać koleją całkiem blisko – bo obóz zlokalizowany był w odległości zaledwie pół kilometra od stacji. Wypływa z tego jeden wniosek; Jan Karski nie dotarł do Bełżca, tylko gdzieś indziej. A gdzie? Niektórzy autorzy twierdzą, że do Zamościa lub Izbicy – ale przedstawiony przez Jana Karskiego opis podróży sprawia, że i to przypuszczenie ze względu na odległość Zamościa i Izbicy od Lublina jest nieprawdopodobne. Zatem – gdzie dotarł – o ile w ogóle gdzieś dotarł – i co naprawdę tam zobaczył – o ile w ogóle coś zobaczył?"
Łącze: [link widoczny dla zalogowanych]
Blaga, ale na równi z Korczakiem i innymi “zasłużonymi dla judejczyków”, stawiany jest na cokoły! [link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Czw 11 11:01, 24 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Ducha nam nie brakuje
Stanisław Michalkiewicz
Szanowni Państwo!
Wszystko wskazuje na to, że porozumienie zawarte w Genewie między Stanami Zjednoczonymi i Rosją w sprawie Ukrainy, stanowi kolejny sukces rosyjski. Pomijam już fakt, że o przyszłości Ukrainy radzili Amerykanie z Rosjanami, a ukraińskie władze otrzymały po prostu zadanie do wykonania, bo znacznie ważniejsze było to iż wśród postanowień genewskiego porozumienia nie było nic na temat Krymu. Oznacza to, że wszyscy przyjęli przejęcie Krymu przez Rosję do wiadomości, co wskazuje na rolę faktów dokonanych w polityce i na pewno stanowi zachętę do ich stwarzania. Najzabawniejszym fragmentem genewskiego porozumienia jest wezwanie do rozbrojenia „nielegalnych organizacji”. Ponieważ amerykański sekretarz stanu podpisał się jednocześnie pod potępieniem „antysemityzmu”, nietrudno było się domyślić, że tą „nielegalną organizacją”, a przynajmniej jedną z nich, jest „Prawy Sektor”, będący filarem kijowskiego Majdanu. Czy pełniący obowiązki prezydenta Ukrainy pan Turczynow, albo premier nowego ukraińskiego rządu pan Jaceniuk odważyłby się na rozbrojenie „Prawego Sektora”? To nie jest takie pewne, bo wprawdzie pan Turczynow wydaje jeden za drugim dekrety przeciwko trzęsieniom ziemi, ale czy są one potem wykonywane, to już inna sprawa.
Mówiąc między nami, trudno się temu dziwić. Przecież Ukraina była częścią Związku Sowieckiego, który słusznie uważany był za państwo totalitarne. Na czym polega totalitarny charakter państwa? Na tym, że kontroluje ono wszystkie przejawy życia nie tylko publicznego, ale i prywatnego. Narzędziem tej kontroli jest, jak wiadomo, agentura. Więc chociaż w następstwie rozpadu Związku Sowieckiego powstały rozmaite „niepodległe państwa”, między innymi Ukraina, to podległa Moskwie sowiecka agentura przecież nie zniknęła. Ci wszyscy ludzie tam pozostali, a w dodatku – reprodukowali się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii. Jeśli nawet w Polsce, uchodzącej za najweselszy barak obozu socjalistycznego, nie mogliśmy uporać się z komunistyczną agenturą, która po staremu okupuje nasz nieszczęśliwy kraj tyle, że obecnie już nie pod marksistowskim emblematem sierpa i młota, tylko pod dwunastoma złotymi gwiazdami, symbolizującymi dwanaście pokoleń Izraela – to cóż dopiero musi się dziać na takiej Ukrainie?
Nic dziwnego, że władze w Kijowie nie mogą być pewne lojalności ani tamtejszych urzędników, ani milicjantów, ani wreszcie – korpusu oficerskiego, bo skoro u nas wszystkie struktury władzy są przeżarte starą, komunistyczną agenturą, to cóż dopiero tam, gdzie był jej matecznik? Przecież z tych agenturalnych środowisk wywodzą się nie tylko ukraińscy oligarchowie, podobnie zresztą, jak i u nas, ale i większość polityków. Wprawdzie część z nich mogła się przewerbować na służbę amerykańską, tak jak u nas Aleksander Kwaśniewski, czy Leszek Miller, który – jak wynika z raportu dotyczącego tajnych więzień CIA w różnych krajach – dostali od amerykańskiej razwiedki 15 milionów dolarów napiwku za usługi kuplerskie i stanie na świecy w Kiejkutach, ale – jak powiadają Francuzi – „kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat”, więc nie ulega wątpliwości, że większość, a może nawet każdy z nich, będzie służył temu, kto mu zapłaci i zdradzi każdego, bo co to w końcu za różnica? Dlatego pomysł amerykańskiego wiceprezydenta Bidena, który dał, a właściwie obiecał nowym ukraińskim władzom 20 milionów dolarów na „walkę z korupcją”, bije wszelkie rekordy śmieszności. To mniej więcej tak samo, jakby lisowi powierzyć strzeżenie kurnika.
Równie groteskowe są ochłapki, jakimi Waszyngton zbył pana ministra Siemoniaka. Rządowa propaganda twierdzi, że oto uzyskaliśmy radosny przywilej, że będziemy mogli w Ameryce kupić samoloty i inne zabawki. Gdyby Stany Zjednoczone uruchomiły dla Polski finansową kroplówkę w postaci 4 miliardów dolarów rocznie – tak samo, jak dla Izraela – to owszem, to byłoby coś. Jeżeli jednak za radosny przywilej uczynienia z Polski państwa frontowego, ryzykującego konfrontację z Rosją, mamy jeszcze zapłacić, to nie jest żaden przywilej, tylko jakieś ponure żarty. Tę groteskową sytuację potwierdza spuszczenie na spadochronach kompanii amerykańskich komandosów – żeby nam dodawali ducha. Ale ducha nam nie brakuje. Brakuje nam pieniędzy na zbrojenia, więc jeśli Polska, w ramach kolejnej zmiany linii amerykańskiej polityki w Europie, ma znowu podjąć się ryzykownej roli amerykańskiego dywersanta, to nie można popełnić po raz drugi błędu prezydenta Kaczyńskiego, który podjął się roli dywersanta za darmo, a już nie ma mowy, żeby jeszcze do tego dopłacać. Dlatego powtarzam, że oczekujemy od Stanów Zjednoczonych po pierwsze – zapewnienia, że nie będą na Polskę wywierać nacisków w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych, a po drugie – że uruchomią dla Polski, jako dla państwa frontowego, taką samą finansową kroplówkę, jak dla Izraela. W przeciwnym razie trudno będzie nam uwierzyć w dobre intencje.
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Pią 1 01:38, 16 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
Ujemne i dodatnie plusy demokracji
Stanisław Michalkiewicz
Chyba niepodobna przesadzić z krytyką procedur demokratycznych. Teraz wprawdzie mamy kampanię tylko do Parlamentu Europejskiego – takiego demokratycznego kwiatka do biurokratycznego kożucha, więc emocje i duraczenie nie przekraczają dopuszczalnych granic – ale w przyszłym roku czekają nas wybory parlamentarne i prezydenckie, więc nie ulega wątpliwości, że będzie się działo! A będzie tym bardziej, że już teraz widać, iż główną troską, głównym zmartwieniem ugrupowań dominujących na politycznej scenie jest obawa przed pojawieniem się politycznej alternatywy, przed opuszczeniem świeżej krwi i nowych idei. Tymczasem wygląda na to, że znaczna i chyba nawet rosnąca część młodego pokolenia nie tylko nie widzi dla siebie niczego atrakcyjnego w partiach tkwiących w okrągłostołowym układzie, ale pragnie ten układ rozsadzić. Dlatego właśnie nawet kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego może przynieść różne niespodzianki, a kampanie przyszłoroczne – jeszcze większe.
Wróćmy jednak do krytyki procedur demokratycznych. Otóż kampania wyborcza ma na celu przekonanie obywateli, że akurat ta partia jest najlepsza, podczas gdy wszystkie inne mogą tylko spierać się między sobą o różnicę łajdactwa i głupoty. Tak robi każda partia i dlatego wyborcy głosują akurat na tę, przez siebie wybraną. Ale kiedy już głosowanie się odbędzie, wówczas rozpoczynają się rozmowy koalicyjne. Partia mądra zaczyna namawiać się z partią głupią, partia uczciwa – z partią złodziejską i tak dalej. Wreszcie dochodzi do sklecenia koalicji i między jej uczestnikami rozpoczynają się tak zwane „rozmowy programowe”. Chodzi o to, kto, ile i w jakich sektorach pozajmuje posady, za pośrednictwem których będzie doił Rzeczpospolitą w tak zwanym „majestacie prawa” – ale niekiedy wymaga to, przynajmniej dla zachowania pozorów, dokonania jakichś rzeczywistych uzgodnień programowych. W rezultacie tych uzgodnień koalicja rządowa będzie realizowała program, o jakim przedtem nikt nie słyszał i za jakim, być może, nikt by nie zagłosował. Trudno sobie wyobrazić większą kpinę z wyborców, toteż nic dziwnego, że wielu ludzi nie chce w tym widowisku statystować.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ponieważ rywalizujące ze sobą ugrupowania muszą jakoś przekonywać do siebie obywateli, toteż czasami dochodzi do ujawnienia rozmaitych tajemnic. Tak właśnie stało się i teraz, kiedy pan Paweł Piskorski, ongiś wysoki dygnitarz Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Platformy Obywatelskiej ujawnił, że Kongres Liberalno-Demokratyczny był regularnie finansowany przez niemiecką CDU. Podejrzewam, że CDU dla zachowania pozorów przyzwoitości tylko przekazywała pieniądze pochodzące od niemieckiego wywiadu, który w ten sposób budował w naszym nieszczęśliwym kraju potężne dzisiaj Stronnictwo Pruskie. Wprawdzie zarówno pan premier Tusk, jak i inni działacze Platformy, zaprzeczali tym rewelacjom, ale jakoś niemrawo – widać nie byli pewni, kto pana Piskorskiego inspirował do tych wyznań i jakiego jeszcze asa chowa w rękawie. Również niezależne media głównego nurtu, które początkowo rzuciły się na tę rewelację, wkrótce o niej zapomniały, jak na komendę demonstrując święte oburzenie z powodu bezceremonialnego potraktowania pana Władysława Bartoszewskiego przez panią posłankę Pawłowicz, no a prawdziwym darem Niebios okazał się osobnik, który wygrał konkurs Eurowizji, prezentując się jako kobieta z brodą.
Ale nawet kobieta z brodą na długo nie wystarczy, toteż okazało się, że Aleksander Kwaśniewski, były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju, był na łaskawym chlebie w firmie kontrolowanej przez obalonego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza i w dodatku, żeby było śmieszniej, kolegował się tam z synem amerykańskiego wiceprezydenta Bidena. Dzięki temu lepiej rozumiemy przyczyny zainteresowania Stanów Zjednoczonych rozwojem demokracji na Ukrainie, no i oczywiście – przyczyny takiego zaangażowania w tę sprawę naszych Umiłowanych Przywódców. Dodatkowe światło rzuca na wszystko okoliczność, iż w umacnianie ukraińskiej demokracji zaangażowali się, również finansowo, tamtejsi oligarchowie. Podobno na demokrację nie żałują grosza, a w tej sytuacji trudno się dziwić zaangażowaniu naszych Umiłowanych Przywódców, którzy nawet skrytykowali węgierskiego premiera Orbana, że bardziej troszczy się o węgierski interes państwowy, niż o całość ukraińskiego terytorium.
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Śro 11 11:15, 04 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Pourboire i komplementy
Stanisław Michalkiewicz
Niewiarygodne, ale okazuje się, że Adam Mickiewicz znowu wszystko przewidział! Wkładając w usta Telimeny opowieść o tym jak to Jacek Soplica wyznaczył na wychowanie Zosi „małą pensyjkę roczną, więcej przyrzec raczył”, Adam Mickiewicz wspierany przez proroctwa przewidział nie tylko wizytę Dostojnego Gościa, na cześć którego nasi Umiłowani Przywódcy sparaliżowali całą stolicę, niczym na przyjęcie Leonida Breżniewa, ale również materialne jej rezultaty. Nawiasem mówiąc, Telimena zachowała się znacznie przytomniej niż nasi Umiłowani Przywódcy, bo rezolutnie dodała, że chociaż pan Jacek wyznaczył ową roczną pensyjkę i naobiecywał więcej, „toć jej (tzn. Zosi) jeszcze nie kupił!”
Paraliż stolicy pokazuje, że zarówno pan premier Tusk, jak i minister Sikorski potrafią przygotować wizytę amerykańskiego prezydenta. A wizyty polskiego prezydenta w Katyniu w roku 2010 jednak nie przygotowali. Czy dlatego, że nie chcieli, czy też ktoś im zakazał, czy też i jedno i drugie – trudno zgadnąć, ale jak tam było, tak tam było, bo ważniejsze – że nie przygotowali. Na dobry porządek powinni za to jęczeć i płakać de profundis w jakimś lochu, ale w naszym nieszczęśliwym kraju o dobry porządek trudniej, niż o pieniądze. Zwłaszcza teraz, kiedy prezydent Barack Husejn Obama, bo przecież o nim mowa, obiecał, że „poprosi Kongres” o miliard dolarów „na zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej w Europie”.
Nawet jeśli rozdzielimy ten miliard na wszystkich sojuszników USA w Europie Środkowej, to i tak wypadnie więcej, niż tamte 15 milionów dolarów, które tubylcza soldateska dostała od CIA za stanie na świecy i usługi kuplerskie w Kiejkutach. Rzeczpospolita się tym specjalnie nie pożywi, ale bezpieczniacy wojskowi i cywilni będą mogli pozakładać stare rodziny i tak dalej. Porównując ten miliard z wydatkami USA na „operację pokojową” w Afganistanie, wynoszącymi około 300 milionów dolarów dziennie, to wygląda on raczej na skromny pourboire, jaki wręcza się kelnerowi, ale widocznie Dostojny Gość został poinformowany, że nie ma co tubylców przesadnie rozpieszczać, bo jak będzie trzeba, to dokradną sobie z innych źródeł.
Zresztą jestem pewien, że ani o zaprzestaniu przez USA nacisków na Polskę w sprawie spełnienia żydowskich roszczeń majątkowych, ani o 4 miliardach dolarów rocznie, jakie dostaje od USA bezcenny Izrael, żaden z naszych Umiłowanych przywódców nie ośmielił się zająknąć. Przypuszczam, że pan minister Sikorski pewnie z obawy, że Amerykanie mogliby zniechęcić się do zrobienia go kiedyś w przyszłości pierwszym sekretarzem NATO, a pan prezydent Komorowski i pan premier Tusk – z wrodzonej skromności, która zresztą jest całkowicie uzasadniona. Zatem – podobnie jak za prezydenta Kaczyńskiego – Polska znowu za darmo podejmie się ryzykownej roli amerykańskiego dywersanta w Europie Wschodniej – oczywiście dopóki Amerykanom znowu się coś nie odmieni.
Tę finansową mizerię prezydent Obama uzupełnił komplementami, którymi już bez krępacji sypał jak z rękawa. Okazało się, że jesteśmy „największym przyjacielem Stanów Zjednoczonych w regionie”, co by wskazywało na to, iż inne kraje Środkowej Europy zachowały się znacznie przytomniej i nie frymarczyły tak swoimi państwowymi interesami gwoli podlizania się prezydentowi Obamie. Ale to już u nas tradycja; generał Jaruzelski podlizywał się Leonidowi Breżniewowi, Aleksander Kwaśniewski – Jerzemu Bushowi młodszemu, no to czyż pan prezydent Komorowski mógłby się z tej tradycji wyłamać? Prezydentowi Obamie tylko w to graj tym bardziej, że o poważnych sprawach to będzie rozmawiał dopiero 6 czerwca we Francji, dokąd przybędzie też zimny rosyjski czekista Włodzimierz Putin, który w rozmowie z Naszą Złotą Panią ustali, co będzie i co w najbliższej spotka Klub Trzeciego Miejsca.
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Czw 0 00:29, 19 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Atrapa państwa
Stanisław Michalkiewicz
Jeśli komuś jeszcze potrzeba dowodów na to, że pan premier Donald Tusk jest figurantem – marionetką w rękach okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackich watah, to kolejnych dowodów dostarczyła afera podsłuchowa, a zwłaszcza – konferencja prasowa pana premiera. Fakt, że doszło do niej dopiero w poniedziałek, a więc w dwa dni po ujawnieniu przez tygodnik „Wprost” części stenogramów z podsłuchów dowodzi, że przez pierwsze dwa dni pan premier Donald Tusk po prostu jeszcze nie wiedział, co myśli, aż dopiero ktoś starszy i mądrzejszy poinformował go, co i jak, no i wtedy mógł to wszystko swoimi słowami powtórzyć na konferencji prasowej. Po drugie – wykluczenie dymisji pana ministra Sienkiewicza w sytuacji, gdy ze stenogramów wynika, iż podżegał on prezesa Belkę do złamania art. 220 ust 2 konstytucji, zakazującego finansowania deficytu budżetowego „kredytem NBP”, to znaczy – drukowaniem pieniędzy – pokazuje, że minister Sienkiewicz premieru Tusku nie podlega, podobnie jak nie podlegał mu minister Grad, który w określonym terminie miał znaleźć strategicznego inwestora dla stoczni, bo w przeciwnym razie miał zostać przez premiera zdymisjonowany. Ale kiedy wyznaczony termin upłynął, a strategiczny inwestor się nie pokazał, premier Tusk ministra Grada nie zdymisjonował, bo widocznie ktoś starszy i mądrzejszy wyjaśnił mu, że on mu nie podlega. Zdymisjonować może go tylko ten, kto go do rządu premiera Tuska wprowadził – podobnie jak obecnie pana ministra Bartłomieja Sienkiewicza. W rządzie premiera Tuska ministrowie są legatami wyznaczonymi przez poszczególne bezpieczniackie watahy i pilnującymi ich interesów, zaś premier jest tylko rodzajem notariusza kompromisu między watahami.
Afera podsłuchowa w całej rozciągłości potwierdza moją ulubioną teorię spiskową, według której punkt ciężkości władzy leży poza konstytucyjnymi organami państwa, które pełnią rolę dekoracyjną i fasadową, podobnie jak Umiłowani Przywódcy z panem prezydentem Bronisławem Komorowskim na czele. Pamiętamy przecież, jak przywódca jednej z najpotężniejszych bezpieczniackich watah, pan generał Marek Dukaczewski publicznie zapowiadał, że w razie wygrania wyborów prezydenckich przez marszałka Bronisława Komorowskiego otworzy z radości butelkę szampana. Niezależnie od tego, że deklaracja ta stanowiła wskazówkę dla konfidentów, na kogo mają głosować, z wyborem marszałka Komorowskiego wojskowa razwiedka musiała wiązać nadzieje na zwiększenie swego udziału w okupacji naszego nieszczęśliwego kraju.
Prawdziwą władzę mają bowiem bezpieczniackie watahy, dzieląc Polskę na swoje rewiry łowieckie, zaś Umiłowani Przywódcy korzystają jedynie z zewnętrznych znamion władzy. Dla całości obrazu trzeba dodać, iż znaczna część, a może nawet wszyscy uczestnicy bezpieczniackich watah pozostają w służbie różnych państw poważnych, do których przewerbowali się jeszcze w ramach przygotowań do transformacji ustrojowej, a zobowiązania te są kontynuowane przez kolejne pokolenia ubeckich dynastii. Dlatego uwaga pana ministra Sienkiewicza, iż państwo polskie istnieje jedynie formalnie, w całej rozciągłości tę teorię spiskowa potwierdza.
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Pią 11 11:13, 20 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Nadal mamy się cieszyć?
Stanisław Michalkiewicz
Ajajajajajajaj! Nie minęły nawet dwa tygodnie od dnia, w którym na rozkaz pana prezydenta Komorowskiego „cała Polska” musiała ćwierkać z radości z powodu 25. rocznicy „odzyskania wolności”, to znaczy – dogadania się generała Czesława Kiszczaka z gronem swoich konfidentów w sprawie podziału władzy NAD Narodem Polskim – a oto z ust Umiłowanego Przywódcy w postaci ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza dowiedzieliśmy się, że państwo polskie istnieje „tylko teoretycznie”.
Tę przenikliwą diagnozę pan minister Sienkiewicz przedstawił podczas rozmowy podsłuchanej w restauracji „Pod Pluskwami”, kiedy to podżegał pana prezesa NBP Marka Belkę do złamania art. 220 ust. 2 Konstytucji zakazującego finansowania deficytu budżetowego dodrukowywaniem pieniędzy. Te podsłuchy musieli przeprowadzić pierwszorzędni fachowcy, bo nagranych zostało co najmniej 900 godzin, co musiało trwać całymi miesiącami, jeśli nie latami – a tubylcza bezpieka niczego nie zauważyła. Można to skomentować chyba tylko słowami pana Zagłoby do Bohuna: „Listy tobie wozić, panny porywać, ale z rycerzem – dudy w miech!”.
Ale jakże ma być inaczej, skoro te wszystkie „służby” to synekury dla marnotrawnych synów założycieli ubeckich dynastii, co to kiedyś samego jeszcze znali Stalina, a w przeddzień transformacji ustrojowej poprzewerbowywali się do rozmaitych państw poważnych w nadziei, że w zamian za frymarczenie polskimi interesami państwowymi będą mogli nadal pasożytować na Polsce i jej obywatelach? Oczywiście niezależna prokuratura wszczęła energiczne śledztwo, posyłając abewiaków do redakcji „Wprost”, żeby skonfiskowali wszystkie „nośniki”, ale przekonanie, że owe „nośniki” są w siedzibie redakcji, wydaje się naiwne. Wprawdzie są już pierwsze ofiary w postaci zatrzymanego menedżera restauracji „Pod Pluskwami”, a na pewno będą następne w postaci kelnerów i pomywaczy, bo zarówno ABW, jak i niezależna prokuratura jakieś sukcesy muszą mieć.
Warto w tym momencie przypomnieć rozporządzenie Włodzimierza Putina z 20 maja 2013 roku, w którym rosyjski prezydent nakazał tamtejszej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa nawiązanie współpracy z tubylczą Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, która razem ze Służbą Wywiadu Wojskowego wypączkowała ze „zlikwidowanych” Wojskowych Służb Informacyjnych. Ze strony SKW jej szef, pan generał Janusz Nosek współpracę z FSB nawiązał zaraz po katastrofie smoleńskiej, a więc jeszcze w roku 2010. Jak pamiętamy, we wrześniu ubiegłego roku pan generał został usunięty ze swej funkcji – jak mówiono w kołach wojskowych: „chwytem za nosek” – w związku z konfliktem z wiceministrem obrony generałem Waldemarem Skrzypczakiem.
Biorąc to wszystko pod uwagę, nie można wykluczyć, że te co najmniej 900 godzin nagrań może stanowić pierwsze poważne ostrzeżenie ze strony zimnego rosyjskiego czekisty Włodzimierza Putina, który za pomocą tej aluzji niejako potwierdza diagnozę pana ministra Bartłomieja Sienkiewicza, że państwo polskie istnieje „tylko teoretycznie”, a nasi Umiłowani Przywódcy są u niego na widelcu. No dobrze, ale w takim razie z czego na polecenie pana prezydenta Bronisława Komorowskiego niedawno mieliśmy się tak cieszyć? Pan minister Sienkiewicz swoją diagnozę przedstawił w lipcu 2013 roku, podczas gdy pan prezydent myślał, że państwo polskie istnieje jak gdyby nigdy nic jeszcze dziesięć dni temu! Bardzo możliwe, że pan prezydent Komorowski jeszcze i dzisiaj myśli, że państwo polskie nadal istnieje, ale – powiedzmy sobie szczerze – co właściwie ma myśleć, skoro uważa się za prezydenta?
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Pią 5 05:00, 27 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Antypaństwowe sprzysiężenie kelnerów
Stanisław Michalkiewicz:
No to już się wyjaśniło tło „afery taśmowej”, jaka przez ostatnie dni wstrząsała III Rzecząpospolitą. Okazało się, że straszliwe sprzysiężenie zawiązali kelnerzy – co w następstwie niezwykle energicznego śledztwa ponad wszelką wątpliwość ustaliła niezależna prokuratura i słynni na cały świat ze swego profesjonalizmu agenci ABW. Co prawda, ci sami abewiacy, nie mówiąc już o funkcjonariuszach Biura Ochrony Rządu, jakoś nie zauważyli spisku kelnerów, którzy naszych Umiłowanych Przywódców musieli nagrywać całymi miesiącami, a może nawet latami – ale wiadomo, że nie ma rzeczy doskonałych, a poza tym – czy ktoś mógł przewidzieć, że przeciwko III Rzeczypospolitej i rządowi premiera Tuska, który jest przecież naszą najukochańszą duszeńką i faworytem Naszej Złotej Pani z Berlina, zbuntują się akurat kelnerzy? Tego nikt przewidzieć nie mógł, a zresztą – nie było takiego rozkazu. Rozkaz był, żeby tropić i łapać „faszystów”, co to objawili intencję rozsadzenia „układu okrągłego stołu”, więc abewiaki nastawiły się na „faszystów”.
Tymczasem okazało się, że faszyści – faszystami, ale III Rzeczypospolitej zagraża niebezpieczeństwo również ze strony kelnerów. Co tu ukrywać – III Rzeczypospolitej niebezpieczeństwo zagraża ze wszystkich stron; i ze strony „faszystów” i ze strony kelnerów i ze strony robotników i ze strony chłopów i ze strony inteligentów i ze strony wierzących i ze strony niewierzących i ze strony żywych i ze strony umarłych… Doprawdy nie wiadomo, czym by się to wszystko mogło skończyć, gdyby pan premier Tusk, który jest naszą duszeńką oraz faworytem Naszej Złotej Pani, nie został oświecony przez kogoś starszego i mądrzejszego, że powinien przede wszystkim bronić państwa przed demontażem. A od czego zaczyna się demontaż państwa? Wiadomo – od dymisji ministrów. Najpierw jeden, potem drugi, trzeci, dziesiąty i oto my tu sobie gadu-gadu, a państwa już nie ma!
A przecież i bezpieczniackie watahy i Umiłowani Przywódcy mają ponakręcane rozmaite lody, pozaczynane różne biznesy, które wymagają utrzymania ciągłości państwa! Toteż pan premier Tusk, rada w radę uradził z wicepremierem Piechocińskim, co to ma stuprocentową zdolność koalicyjną, żeby wstrzymać się ze wszystkimi krokami aż do końca wakacji. Do końca wakacji abewiaki do spółki z niezależną prokuraturą powinny wyłapać wszystkich kelnerów i w ten oto prosty sposób III Rzeczpospolita zostanie ocalona.
Warto zwrócić uwagę, że z hipotezą kelnerską jako pierwszy już tydzień temu wystąpił nasz Kukuniek, czyli były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa. Czy to proroctwa go wspierały, czy też informację o projektowanym sposobie rozładowania afery podsłuchowej przekazał mu w zaufaniu znajomy oficer – to nie jest aż takie ważne, bo ważniejsze jest oczywiście to, że i abewiaki i niezależna prokuratura w podskokach posłusznie podążają wskazanym tropem.
Ma on jeszcze i tę zaletę, że poprzez kelnerów prowadzi do rozmaitych biznesmenów. Ci biznesmeni, zwłaszcza jeśli nie należą do bezpieczniackiej sitwy, to prawdziwa zakała ludzkości! Sami już nie wiedzą, ile mają pieniędzy, a jak trzeba zapłacić łapówkę, czy – dajmy na to – bezpieczniakom haracz za ochronę, to narzekaniom nie ma końca. Ale i na nich przyjdzie kryska, bo nie ma przecież tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ta afera podsłuchowa wprawdzie zostanie zakończona wesołym oberkiem, kelnerzy pójdą siedzieć, ale chyba trzeba będzie zrobić jakieś roszady na politycznej scenie? A przy takich roszadach nigdy nie wiadomo, w kogo strzeli piorun. Tedy na wszelki wypadek lepiej już teraz, zawczasu, pomyśleć o szybkiej ścieżce ewakuacji. Zamiast oczekiwać na uderzenie pioruna, przezorniej jest samemu zejść z linii strzału. No dobrze – ale gdzie zejść? A gdzieżby indziej, jeśli nie do biznesu? Dzięki kolegom z bezpieki można będzie zapewnić sobie całkowitą bezkarność i aż do naturalnej śmierci używać życia całą paszczą!
No dobrze, łatwo powiedzieć: pójść do biznesu – ale jak to zrobić, skoro w biznesie rozpierają się biznesmeni? Ano, nie ma rady; trzeba będzie tych wszystkich biznesmenów rozkułaczyć. Popodłącza się ich według przygotowanej listy do spisku kelnerów, a potem wszystko im się poodbiera i w ten oto sposób abewiaki będą miały nie tylko szybką ścieżkę ewakuacji, ale i pierwszy milion na początek. Toteż nie ma co wiele gadać, tylko trzeba energicznie stabilizować państwo.
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Sob 17 17:56, 03 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
„Popatrz matko, popatrz ojcze! Oto idą dwaj folksdojcze. Co za hańba, co za wstyd! Jeden Polak, drugi Żyd.”
- Taki okupacyjny wierszyk cytował mi w swoim czasie „Pan Brat”, czyli ś.p. mecenas Stanisław Szczuka. Kto by pomyślał, że w 70 roku od zakończenia pierwszej okupacji niemieckiej, ten wierszyk zacznie znowu nabierać aktualności i to w dodatku – precyzyjnej? Ciekawe, że znowu dzieje się to za sprawą Żydów, a konkretnie – za sprawą żydowskiej gazety dla Polaków, która na tym etapie z jednej strony nie pomija żadnej okazji, by dokuczyć mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, a zwłaszcza – jego katolickiej części. Wprawiają się w tym zwłaszcza kandydaci na szabesgojów, którzy – jak przypuszczam – na polecenie ścisłego redakcyjnego sanhedrynu – nieubłaganymi palcami dźgają tubylczych katolików w chore z nienawiści oczy – ostatnio za „obżarstwo”, któremu mają się oni oddawać z okazji Świąt Bożego Narodzenia.
Kto oryginalniej skrytykuje znienawidzoną katolicką część mniej wartościowego narodu tubylczego, ten ma większe szanse powiększyć rezerwę kadrową kandydatów na autorytety moralne – oczywiście jeszcze nie teraz, tylko w przyszłości, w miarę wykruszania się aktualnych karnych szeregów. Naturalnie sanhedryn nawet nie próbuje ręcznie wszystkim sterować, powierzając wiele burgrabiowskich czynności potomstwu świętych rodzin, np. pani red. Dominice Wielowieyskiej – bo nikt tak gorliwie nie wysługuje się sanhedrynowi, jak potomstwo świętych rodzin.
Tedy debiutujący szabesgoje z jednej strony nieubłaganymi palcami dźgają katolicką część mniej wartościowego narodu tubylczego w chore z nienawiści oczy, pryncypialnie wytykając jej „obżarstwo” i to w dodatku – żywnością nie pochodzącą z uboju rytualnego, a z drugiej strony – brak należytego entuzjazmu do książek, a zwłaszcza – do filmów opowiadających o przygodach rozmaitych Żydów i Żydówek.
Kiedyś był rozkaz, by entuzjazmować się utworem pani reżyserowej Agnieszki Holland o problemach młodego Żyda z Hitlerjugend ze swoim napletkiem, no a znowu teraz obraz o Żydówce, która odkrywa swoje pikantne korzenie za sprawą upiornej stalinówy, wzorowanej ponoć na Helenie Wolińskiej, co to najpierw tresowała mniej wartościowy naród tubylczy do komunizmu, by potem z bezpiecznej Anglii obszczekiwać go za antysemityzm.
Film ten jest polskim kandydatem do Oskara za sprawą komisji przy Ministerstwie Chałtury, w której zasiada co najmniej trójka Żydów i jeden pan Żydowicz. W tej sytuacji chałturnicy-folksdojcze jeden przez drugiego piszą i kręcą w nadziei, że ktoś wreszcie ich zauważy. Tak było i za pierwszej komuny, co zresztą odnotował poeta: „A na końcu paniusie idą a piszą. Piszą, piszą i piszą. Piszą, piszą i piszą. Piszą piszą i piszą. Piszą i piszą.”.
Mechanizm jest taki sam, jaki kiedyś, kiedy bywało: „w Poroninie na jedlinie wiszą gacie po Leninie. Kto chce w Polsce awansować, musi gacie pocałować”. Teraz etap oczywiście jest inny, więc i rozkaz różni się w szczegółach, ale mechanizm jest ten sam: jeśli ktoś chce awansować, musi Żyda pocałować – wiadomo w co.
Amatorów nie brakuje, więc już sama ta obfitość byłaby dostatecznym znakiem czasu, a cóż dopiero, gdy w Warszawie rozkręca swój biznes Muzeum Historii Żydów Polskich, na które Ministerstwo Chałtury nie szczędzi forsy. Od razu widać, że szykują się wielkie zmiany, a kto pierwszy je wyczuje i się do nich akomoduje, ten zostanie Gierojem Judeopolonii.
Od dawna bowiem mamy do czynienia z koordynacją niemieckiej i żydowskiej polityki historycznej, której celem – ze strony niemieckiej – jest stopniowe zdejmowanie z Niemiec odpowiedzialności za ekscesy II wojny światowej, a ze strony żydowskiej – w miarę zdejmowania jej z Niemiec – przerzucanie tej odpowiedzialności na winowajcę zastępczego, na którego została wytypowana Polska. Stąd oskarżenia – najpierw o „bierność w obliczu holokaustu”, później, tzn. w roku 2001 – o „współudział” a wreszcie, w roku 2011 – już po wizycie in corpore rządu premiera Tuska w Izraelu – oskarżenie o „sprawstwo”.
Tej koordynacji towarzyszą z jednej strony roszczenia majątkowe, których realizacja doprowadziłaby do ekonomicznej i politycznej dominacji Żydów nad mniej wartościowym narodem tubylczym, a z drugiej – nieustająca ani na chwilę kampania oskarżania narodu polskiego o „antysemityzm” i wszystkie inne przywary – w czym celuje nie tylko piąta kolumna tworząca środowisko „Gazety Wyborczej”, ale również liczne rzesze folksdojczów, którzy za ekspektatywę listka do wieńca sławy obrzygują i obsrywają współobywateli wydzielinami swego ducha twórczego. A więc znowu „dwaj folksdojcze – jeden Polak, drugi Żyd”.
Sprawa nabiera jeszcze większej aktualności w związku z wysadzeniem w powietrze przez prezydenta Obamę politycznego porządku lizbońskiego z roku 2010, który ufundowany był na strategicznym partnerstwie NATO-Rosja, wspierającym strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie. Ponieważ po wysadzeniu w powietrze porządku lizbońskiego, sytuacja w Europie Środkowej znowu stała się płynna, prezydent Obama kusi Naszą Złotą Panią z Berlina do porzucenia strategicznego partnerstwa ze złym Putinem.
W sytuacji, gdy ambasador Stephen Mull oznajmia, że USA nie tylko nie będą wycofywały wojsk z Europy, tylko swoją militarną obecność tu wzmacniały, w odległą przyszłość oddala się również doktryna „europeizacji Europy”, tedy przed Naszą Złotą Panią stoi wybór: czy trzymać się strategicznego partnerstwa z Rosją, czy też plunąć na nie i wziąć udział w amerykańskiej krucjacie przeciwko Moskwie. Za kontynuowaniem strategicznego partnerstwa przemawia coraz mniej atutów, podczas gdy za krucjatą, w ramach której USA wojowałyby z Rosją niemieckimi rękami, co przemawia?
Myślę, że Niemców mogłoby udelektować tylko jedno: zgoda USA na powrót do granicy z 31 grudnia 1937 roku, z jednoczesnym ufundowaniem Judeopolonii na resztówce obecnego polskiego terytorium państwowego – bo to zablokowałoby z góry wszelkie polskie protesty. Decyzja jest w niemieckich rękach, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że żaden z tubylczych Zasrancen nie ośmieliłby się pisnąć słowem.
Zresztą pomyślmy sami – po cóż właściwie na większości, jeśli nie na wszystkich polskich uniwersytetach, utworzono kierunki judaistyki? Na jakie zatrudnienie liczą ich absolwenci, jeśli nie tłumaczy, tubylczych administratorów i torturantów?
Stanisław Michalkiewicz
|
|
Powrót do góry |
|
|
martin
Moderator
Dołączył: 24 Lip 2011
Posty: 3772
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: europa Płeć: Pan
|
Wysłany: Sob 19 19:49, 03 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Prędzej czy później , raczej prędzej dojdzie do zmiany granic nie tylko polsko niemieckich lecz także ukraińsko rosyjskich .
Amerykanie przegrali kolejny raz swoja wojnę tym razem w Afganistanie , nie bez powodu zorganizowano majdan na Ukrainie i pogoniono wybranego i uznawanego wcześniej Janukowycza , nie bez powodu Sikorski powiedział ""podpisujcie albo zginiecie wszyscy"" a Janukowycz wiedział ze jeśli zostanie to ma i tak przewalone.
Te wszystkie zagrywki aby zniszczyć gospodarczo Rosje maja swój cel i jest to zagrywka do większego konfliktu w Europie .
Ukraińcy sa finansowani przez amerykanów i unie europejska , sa uzbrajani także przez państwa natowskie . tylko po to aby wywołać większy konflikt z Ruskimi , Obama ogłosił koniec wojny w Afganistanie , co on zrobi z 80-100 tysięczną swoja armia która była i jest jeszcze w Afganistanie i z uzbrojeniem które tam jest???
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Sob 7 07:55, 10 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Krok naprzód, dwa wstecz?
Idą faszyści, wiodą natarcie marokańskimi batalionami” – pisał poeta. Wtedy „walczył zażarcie” głównie „czerwony Madryt”, podczas gdy teraz – przede wszystkim Biała Podlaska – bo faszystowskie natarcie prowadzone jest przede wszystkim w naszym nieszczęśliwym kraju.
Na czele faszystowskich batalionów nacierają nie żadni tam „marokańczycy”, tylko pani Joanna Kluzik-Rostkowska i pan profesor Marian Zembala.
Pani Joanna Kluzik-Rostkowska nie ma żadnych związków z Marokiem, podobnie jak pan prof. Zembala – za to z faszyzmem – jak najbardziej, chociaż nie jest wykluczone, że „bez swojej wiedzy i zgody”.
Nawiasem mówiąc, pan redaktor Michnik w swojej żydowskiej gazecie dla Polaków „roi swe sny nikczemne”, nie tyle o „hulaszczej pompie”, co o powrocie do stalinowskiej dyscypliny, kiedy to partia nie tolerowała żadnego odchylenia od jedynie słusznej linii.
Toteż i teraz pan redaktor Michnik wykorzystuje zaniepokojenie mniej wartościowych narodów europejskich falą tak zwanych „uchodźców” by pod pretekstem postawienia zapory faszyzmowi, odbudować „fołksfronty”.
Jak wiadomo, były one elementem stalinowskiej strategii przechwytywania władzy przy zastosowaniu procedur demokratycznych, w ramach których krok po kroku przewagę zyskiwała żydokomuna – wtedy na usługach Kremla – bo na aktualnym etapie żydokomuna jeszcze Putinowi wygraża, ale kiedy zimny czekista zostanie sojusznikiem naszych sojuszników, to i pan redaktor Michnik, uznając mądrość etapu, nie tylko zacznie ćwierkać z innego klucza, ale nawet znowu popijać i zakąszać w sławnym klubie wałdajskim.
Dzisiaj fołksfronty, podobnie jak i w latach 30-tych XX wieku, są elementem faszystowskiej ofensywy, co łatwiej zrozumieć, odwołując się do klasyka faszyzmu, to znaczy – Benita Mussoliniego. Przedstawił on faszystowską formułę, która brzmi: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”.
Oznacza ona, że „państwo”, czyli władza publiczna ma ostatnie słowo we wszystkich sprawach, a skoro tak, to znaczy, że człowiek w żadnej sprawie nie ma nic do gadania. Nawołując do odtwarzania fołksfrontów, pan redaktor Michnik spod płaszcza Konrada, w który tak chętnie się drapuje, ukazuje ubeckie cholewy („trzech jest w cholewach i w mundurze, a Szmaciak, jako cywil – w skórze).
Co tu dużo mówić; jabłko niedaleko pada od jabłoni, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci, „bo to jest wielka prawda stara; z poczwarki miast motyla, nędzna wykluje się poczwara” – bo czymże różni się „zwalczanie mowy nienawiści” od „antysowieckiej agitacji”, czy powątpiewania w „ostateczne zwycięstwo”?
Nie bez powodu Hitler chwalił Freislera, że to „nasz Wyszyński”. Uprzejmie dopuszczam, że red. Michnik nie musi zdawać sobie z tego wszystkiego sprawy i tylko daje w ten sposób upust kabotyńskiej potrzebie, ale przecież może być inaczej i red. Michnik po prostu kombinuje, jakby zakneblować każdego, kto żydokomunie chciałby odebrać rząd dusz nas mniej wartościowym narodem tubylczym.
Walka z „nienawiścią” jest tak samo dobra, jak „antysowiecka agitacja”, zwłaszcza, że w przypadku „nienawiści” do fołksfrontu można wciągnąć sodomitów w rodzaju przewielebnego księdza Krzysztofa Charamsy z watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary. Przewielebny ks Charamsa pisze: „Jestem księdzem gejem. Jestem szczęśliwym, dumnym księdzem gejem. Moją radość i wolność dedykuję człowiekowi którego kocham, Eduardowi, mojemu narzeczonemu”… Z tych pozycji przewielebny ksiądz Charamsa chłoszcze polskich biskupów, a specjalnie księdza Oko za „siarczysty kwaś nienawiści”.
Ale michnikowszczyna to tylko jeden z odcinków frontu, na którym faszyści „wiodą natarcie”. Pani Joanna Kluzik-Rostkowska i pan prof. Marian Zembala nacierają na odcinku innym – na odcinku „dobra dziecka”. Ponieważ „wszystkie dzieci są nasze”, to znaczy – państwowe, pani Joanna i pan profesor, z racji ożywiającego ich poczucia misji, by dzieciom przychylić nieba, a przede wszystkim – zadbać o ich dietę, przeforsowali prawo zabraniające sprzedawania w szkolnych sklepikach tzw. „niezdrowej żywności”.
Jest to oczywiście program pilotażowy, bo wiadomo przecież, że co dobre dla dzieci, dobre jest i dla dorosłych, więc tylko patrzeć, jak rząd opracuje racjonalną dietę również dla metrykalnie dorosłych mieszkańców wspólnej obory. Niestety jeszcze nie wszystkie dzieci i nie wszyscy rodzice dojrzeli do nowych zasad i próbowali obchodzić surowe prawa, kupując żywność niezdrową w sklepach okolicznych.
Ta sytuacja skłoniła panią Joannę Kluzik-Rostkowską do postąpienia zgodnie z wypróbowanymi wskazaniami Włodzimierza Lenina: „krok naprzód, dwa kroki wstecz” – i zgodziła się na dopuszczenie do sprzedaży w szkolnych sklepikach drożdżówek.
Ta taktyka wzbudziła wątpliwości pana prof. Zembali, który podkreślił, że tu nie idzie o drożdżówki, tylko o zdrowie i życie dzieci, które – dodajmy – już dawno zostały znacjonalizowane, więc nie ma powodu, by wycofywać się z „odważnej decyzji” nawet na krok.
Pryncypialne stanowisko pana prof. Zembali przypomina sławny rozkaz Józefa Stalina – ani kroku w tył. Jak wiadomo, Józef Stalin wojnę wygrał, natomiast Adolf Hitler, który – acz trzeba przyznać, że bardzo niechętnie, niemniej jednak taktyczne odwroty tolerował – przegrał. Czyżby pryncypialna taktyka pana prof. Zembali w faszyzacji naszego nieszczęśliwego kraju była skuteczniejsza, niż elastyczna taktyka pani Joanny Kluzik-Rostkowskiej?
Szkoda, że ta kwestia nie stała się dotąd przedmiotem przekomarzań, jakie są prowadzone w ramach kampanii wyborczej. Skoro bowiem faszyzacja naszego nieszczęśliwego kraju, podobnie jak całej Unii Europejskiej wydaje się sprawą przesądzoną, to moglibyśmy podyskutować chociaż nad taktyką. Może jednak unikanie eksponowania tego wątku w kampanii też jest elementem taktyki – bo w jakim celu faszyści mieliby zawczasu wszystkich informować o prawdziwych celach ofensywy?
Stanisław Michalkiewicz
|
|
Powrót do góry |
|
|
adsenior
Administrator
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32088
Przeczytał: 6 tematów
Ostrzeżeń: 0/1 Skąd: Polska Płeć: Pan
|
Wysłany: Czw 5 05:56, 15 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Jak długo jeszcze?
Stanisław Michalkiewicz
Za koszmarnych czasów sanacji warszawska prasa brukowa zamieszczała informacje, z pozoru wyrażające zaniepokojenie, czy zatroskanie opinii publicznej, ale tak naprawdę mające charakter kryptoreklamy: „Jak długo jeszcze policja będzie tolerowała dom schadzek przy ulicy Widok 10, III piętro, dzwonić trzy razy?”
Od tamtych czasów metody jeszcze bardziej się udoskonaliły. Oto „Tygodnik Powszechny”, który już przed wieloma laty, in odore sanctitatis, trafił pod kapitałową kontrolę RAZWIEDUPR-a, opublikował pryncypialną krytykę działalności księdza Dariusza Oko, pióra przewielebnego księdza prałata Krzysztofa Charamsy, którą – zgodnie z leninowskimi normami życia partyjnego – nagłośniła żydowska gazeta dla Polaków.
Początkowo wydawało się, że to rutynowe działanie dezinformacyjne żydowskiego lobby w naszym nieszczęśliwym kraju tym bardziej, że niezwykle emocjonalnie zareagował na to ptaszek Boży w osobie pana redaktora Jana Turnau, co to od lat niestrudzenie stręczy mniej wartościowemu narodowi tubylczemu „judeochrześcijaństwo” – z zagadkowych przyczyn niestety lansowane również przez niektórych biskupów, między innymi JE abp Stanisława Gądeckiego, który jest głównym inicjatorem promowania przez Kościół katolicki w Polsce żydowskiego przemysłu rozrywkowego w ramach tak zwanego „Dnia Judaizmu”.
Wprawdzie przed październikowym synodem JE abp Stanisław Gądecki próbuje zaprezentować się jako unus defensor katolickiej ortodoksji w sprawach rodzinnych, ale już na pierwszy rzut oka widać, że podważanie katolickiej koncepcji małżeństwa i rodziny wynika właśnie z lansowania w Kościele katolickim „judeochrześcijaństwa”, które poprzez talmudyczne sofizmaty rzymską stanowczość w tej kwestii rozmydla.
Wróćmy jednak do przewielebnego księdza prałata Krzysztofa Charamsy. Jest on urzędnikiem watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, ale nie od rzeczy będzie prześledzić jego kościelną karierę. Z życiorysu wynika, że urodził się w 1972 roku. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1997, czyli w wieku lat 25. W tym czasie zdążył odbyć studia nie tylko w prowincjonalnym seminarium w Pelplinie, ale w szwajcarskim Lugano. Zaraz po świeceniach musiał trafić na papieski Uniwersytet Gregorianum w Rzymie, bo już w roku 2002 obronił tam doktorat i od razu został tam wykładowcą.
Wprawdzie perskie przysłowie powiada, że „dobry kogut w jajku pieje”, ale w przypadku przewielebnego księdza prałata musimy postawić pytanie, czy okazał się takim dobrym kogutem ze względu na zalety intelektualne, czy też zalety, które były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa nazywał „fizjologicznymi”?
Na „fizjologiczny” charakter zalet przewielebnego księdza prałata Krzysztofa Charamsy wskazywałaby okoliczność, że nawet jednego roku nie terminował na stanowisku wikariusza w jakiejś parafii, tylko od razu czyjaś potężna Moc przeniosła go do Rzymu („ta karczma Rzym się nazywa!”). Czy była to Moc Boska, czy też „mocna ręka” należała do przedstawiciela sodomickiej konspiracji w Kościele? Bo właśnie przewielebny ksiądz prałat Krzysztof Charamsa ujawnił, że nie tylko jest sodomitą, ale nawet – że ma „narzeczonego” – i z tej okazji wylał nieutulone żale na porażony znieczulicą Kościół, w którym aż dotąd musiał zachowywać minimum konspiracyjne.
Myślę, że przewielebny ksiądz prałat z tą konspiracją mocno przesadza; gdyby rzeczywiście tkwił w konspiracji, to kto wie, czy do dzisiejszego dnia nie kisłby w charakterze wikariusza na wiejskiej parafii, gdzie około Wielkiej Nocy rozstrzygałby otchłanny teologiczny aspekt konfliktu synowej ze świekrą, a w porywach – dokonywałby moralnej oceny dopisywania krzyżyków przez PSL-owskich członków obwodowych komisji wyborczych – o ile oczywiście uznaliby za stosowne mu się z tego spowiadać, jako że stan wyższej konieczności usprawiedliwia ipso facto.
Tymczasem losy przewielebnego księdza prałata Krzysztofa Charamsy potoczyły się całkiem inaczej, co skłania do przypuszczenia, że ta cała konspiracja nie była zbyt szczelna, a nawet – że przewielebny ksiądz Krzysztof Charamsa szóstym zmysłem musiał wyczuwać, przed kim się dekonspirować, a przed kim – nie.
Na ten trop naprowadza mnie również okoliczność, że w transmitowanej przez rządową telewizję in extenso tyradzie przewielebnego księdza prałata, ani słowem nie odniósł się on do kwestii, co na temat jego seksualnej skłonności, sodomickiego „narzeczeństwa”, no i przede wszystkim – minimum konspiracyjnego, nad którym z takim rozżaleniem się rozwodził, sądzi Pan Jezus.
Bo musimy sobie uświadomić, że przewielebny ksiądz prałat, być może nawet bezpośrednio po obciągnięciu laski swojemu aktualnemu protektorowi-partnerowi, albo nadstawieniu się od tyłu – jeśli jest sodomitą biernym, czyli tzw. „ciotą” – przystępował do ołtarza Chrystusowego, by sprawować ofiarę Ciała i Krwi Pańskiej, które za każdym razem spożywał.
Całe szczęście, że nie żyjemy w czasach mojżeszowych, bo wtedy Pan Bóg, zapewne ze względów pedagogicznych, tego rodzaju postępki karał natychmiastową śmiercią, albo przynajmniej trądem. Widocznie jednak i w Królestwie Niebieskim też idą z postępem, toteż takie rzeczy nie wchodzą już w rachubę – esperons, że do czasu.
Póki co jednak przewielebny ksiądz prałat Krzysztof Charamsa, jakby nigdy nic, pracuje sobie w watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, gdzie formułowane są pryncypialne pouczenia dla katolickich mułów, którym pewne rozrywki nawet nie przychodzą do głowy.
Skłania to do postawienia pytania, w stylu warszawskich bulwarówek: „jak długo jeszcze?” Ale to jedna sprawa, którą ostrożnie skomentował pan red. Tomasz Terlikowski, skądinąd też stręczyciel „judeochrześcijaństwa” niczego nie przeczuwającemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu – że mianowicie przewielebny ksiądz prałat, pryncypialnie krytykując przewielebnego księdza Dariusz Oko, tak naprawdę wystąpił „w swojej sprawie”.
Od razu widać, że i w „judeochrześcijaństwie” opinia Pana Jezusa już przestała się liczyć – bo po pierwsze – umarł na krzyżu już ponad 2000 lat temu, a po drugie – jeśli nawet zmartwychwstał – co według ulubionych teologów pana red. Jana Turnau’a z „Gazety Wyborczej” – nie było „faktem historycznym”, tylko rodzajem halucynacji stęsknionych apostołów – to tym bardziej nie ma się czym przejmować, bo wiadomo, co jest ważne – żeby wypić i zakąsić, no i naturalnie – odpowiednio wyekwipować materialnie „rodzinę wielodzietną”, co bez pomocy „księcia tego świata” bywa baaardzo trudne.
Ale – powiadam – mniejsza o to, bo confessiones przewielebnego księdza prałata stanowią prawdziwy dar Niebios dla Sanhedrynu, reprezentowanego na terenie naszego nieszczęśliwego kraju przez Zakon S-Synów Przymierza, który niewątpliwie wykorzysta to przy tworzeniu fundamentów Żywej Cerkwi.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|