Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Świat w/g Michalkiewicza
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12, 13, 14, 15  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna -> Media, prasa, TV, internet
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Czw 6 06:02, 15 Paź 2015    Temat postu:

A czy przykład i nauki to ten "szybki w karierze młodzian" nie zaczynała u biskupa Paetza? Wszak przykład płynie z góry. Pamiętamy jak dawał młodzianom majtki z napisem ROMA a kazał czytać wspak!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Śro 18 18:31, 02 Gru 2015    Temat postu:

O potrzebie końskiej kuracji

To niesamowite, ale wygląda na to, że Stanisław Lem wszystko przewidział – w szczególności przewidział nadejście współczesnego pokolenia chałturników płci obojga, co to psim swędem („przez łóżek sto przechodzi szparko, stając się damą i pisarką”) uzyskali administracyjny status „artystów”, ale tak naprawdę, to niczego nie umieją.

Wykorzystując tedy osiągnięty dzięki zdobyciu dyplomu w Wyższej Szkole Gotowania Na Gazie administracyjny status „artysty”, podczepiają się do państwowego albo samorządowego, albo jednego i drugiego kurka i z tego żyją, dojąc pieniądze zrabowane podatnikom pod pozorem „misji”.

Ale, powiedzmy sobie szczerze, ta cała „misja”, to jeden wielki Scheiss, bo do jakiej „misji” może być zdolny człowiek, który nie tylko nic nie umie, ale nawet nie ma żadnych własnych poglądów i wraz z rzeszą pozostałych mikrocefalów powtarza zbawienne prawdy podawane do wierzenia przez redakcyjny Judenrat z ulicy Czerskiej w Warszawie?

Do ich działalności idealnie pasowałby bon mot wypowiedziany w 1993 bodajże roku przez ówczesnego ministra przemysłu, pana Nawrockiego, do załogi jakiegoś przedsiębiorstwa bodaj w Gorzowie Wielkopolskim, która wykorzystując jego przybycie, wypróbowywała na nim tzw. „robotnicze wystąpienia”. Minister Nawrocki spokojnie wysłuchał gwałtownych tyrad, które spuentował dwoma słowami: „gówno robicie!”

Ale nawet gównu trzeba dla pozoru nadać jakiś kształt, bo przecież i urzędnicy rozdzielający forsę muszą w razie czego być kryci. I tu właśnie sprawdzają się profetyczne wizje Stanisława Lema, który w jakimś swoim opowiadaniu wspomina, jak to sprytni chałturnicy przerobili całą klasykę literacką na pornografię, stosując prosty zabieg. Na przykład bajkę o krasnoludkach i sierotce Marysi przerobili na „Życie płciowe krasnoludków z sierotką Marysią” – jak to krasnoludki figlują z sierotką Marysią, która – ho, ho! – też sroce spod ogona nie wypadła – i tak dalej.

Ponieważ jedni chałturnicy przerabiają klasykę na pornografię, a inni zasiadają w komisjach rozdzielających publiczna forsę, albo w gremiach rozdzielających nagrody, ale rotacyjnie zamieniają się rolami, toteż świadczą sobie wzajemnie, jeden drugiego okadza, jeden drugiego nagradza i w ten sposób „biznes sze kręczy”, zaś ta organizacyjna krzątanina udaje kulturę. Nie tylko zresztą u nas, bo gdzie indziej też.

Przykładem takiej chałturnicy jest pani Elfreda Jelinek, przypominająca księżnę de Guise (de domo Cohn) z poematu Janusza Szpotańskiego „Bania w Paryżu”. Księżna jest gwiazdą ruchu feministycznego, której „największe zasię jest marzenie: płci obu zrównać przyrodzenie do tego stopnia, żeby książę także zachodzić musiał w ciążę”. Swoje idee księżna głosi gdzie tylko może, między innymi – w Akademii Wojskowej w Saint Cyr: „Kadeci siedzą, dłubią w nosie, ziewają, z dzikiej nudy puchną, czują się prawie jak w areszcie i myślą sobie: kiedyż wreszcie przestanie bździć to stare próchno!”

Niestety „stare próchno” w osobie pani Elfredy Jelinek w 2004 roku dostało nagrodę Nobla, więc nie tylko nie przestało „bździć” o „walce płci” i niebezpiecznych związkach „katolicyzmu” z „antysemityzmem”, z czego dzisiaj, kiedy to Żydzi znowu mają okres dobrego fartu, można nie tylko żyć aż do śmierci, ale pławić się w sławie i luksusach – ale „bździ” nawet jakby jeszcze mocniej. Zatem włączenie elukubracji „starego próchna” na przykład do repertuaru teatralnego gwarantuje nie tylko przychylność urzędników rozdzielających forsę, ale i pozycję teatru, reżysera, a nawet aktorów.

I tak właśnie stało się we Wrocławiu, gdzie podobno, gwoli „dodania dramatyzmu” do – co tu ukrywać – monotonnych ględzeń „starego próchna”, cwani teatralni entreprenerzy postanowili uzupełnić przedstawienie elementami pornografii. Ponieważ nie bywam w domach publicznych, więc spektaklu oczywiście nie oglądałem i nie wiem, czy aktorzy już na scenie spółkują przy otwartej kurtynie, czy też tylko markują spółkowanie, albo w ostateczności – „czyny lubieżne” – ale coś musiało być na rzeczy, bo przed teatrem odbyły się demonstracje protestacyjne. Reżyser poinformował ponadto, że dom jego matki obrzucono jajkami, co w jego mniemaniu zapowiadać może jeszcze gorsze rzeczy.

Jako człowiek podejrzliwy, nie wykluczam możliwości, że reżyser dom swojej matki obrzucił jajkami sam w intencji dodania dramatyzmu nie tylko przedstawieniu, ale całej sytuacji – podobnie jak o to samo podejrzewam pana Tomasza Pietrasiewicza z Lublina, który prowadzi tam Ośrodek Brama Grodzka, koncentrujący się na tematyce żydowskiej. Gdy zainteresowanie działalnością Ośrodka słabnie, a strumień pieniędzy wysycha, zaraz nieznani sprawcy wrzucają przez okno do mieszkania pana Pietrasiewicza cegłę – „koniecznie ze swastyką” – a już następnego dnia „prasa międzynarodowa” trąbi o panu Pietrasiewiczu na cały świat, a w tej sytuacji lubelscy dygnitarze nie potrafią odmówić mu niczego. Niech by któryś spróbował mu czegoś odmówić, to „dałaby świekra ruletkę mu!” Skoro takie rzeczy udają się w Lublinie, to dlaczego nie miałyby udać się we Wrocławiu?

Na tym przykładzie potwierdza się trafność obserwacji Stefana Kisielewskiego, że socjalizm bohatersko walczy z problemami nie znanymi w innym ustroju. Gdyby władze publiczne miały surowo zakazane subwencjonowanie teatrów i innych przedsięwzięć w branży przemysłu rozrywkowego, to teatralni entreprenerzy musieliby dostosowywać zarówno repertuar, jak i inscenizacje do oczekiwań publiczności. W przeciwnym razie firma by splajtowała – i słusznie – bo jeżeli nikt nie chce wydać pieniędzy na bilet, to znaczy, że oferta jest dziadowska i nie ma czego żałować.

Adam Grzymała-Siedlecki, będący dyrektorem teatru w Krakowie jeszcze przed I wojną światową wspomina, że kierowany przez niego teatr dawał premierę raz na tydzień i aktorzy potrafili nauczyć się roli, krawcy – uszyć kostiumy – i tak dalej. Kapitalistyczna konkurencja wymuszała wysoką wydajność i jakość pracy, a Scheiss nie był tolerowany. Grzymała-Siedlecki zdradza nawet sekret prawidłowego repertuaru. Otóż każdy dyrektor wiedział, że teatr stoi na kobietach, że mężczyźni, jeśli przychodzą do teatru, to tylko ze względu na żony lub przyjaciółki, bo w przeciwnym razie poszliby do restauracji. Dlatego doświadczeni entreprenerzy teatralni dostosowywali repertuar do gustów kobiet, a za pewniak uchodziła sztuka, w której kobieta cierpi z powodu męskiej niewierności lub przewrotności.

Dzisiejsi dyrektorzy, rozleniwieni łatwymi pieniędzmi, zatracili nie tylko gust, ale nawet instynkt samozachowawczy, więc jedynym sposobem, by odzyskali poczucie rzeczywistości, jest poddanie ich końskiej kuracji, polegającej na natychmiastowym i całkowitym odcięciu od wszelkich subwencji z publicznych pieniędzy. Bo te subwencje są również niemoralne; pieniądze rabowane biednym i porządnym ludziom są rozdawane różnym bęcwałom, by dostarczyć im rozrywki.

Stanisław Michalkiewicz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pon 14 14:56, 07 Gru 2015    Temat postu:

Nadchodzą „ciekawe czasy”

Stanisław Michalkiewicz

Żuliaryści, zwłaszcza uplasowani w niezależnych mediach głównego nurtu, w trosce o zapewnienie wysokiej oglądalności, gotowi są wiele zrobić, a nawet – wiele poświęcić.

Na przykład jestem przekonany, że pani red. Justyna Pochanke, przekonując pana ministra-wicepremiera Glińskiego, żeby jednak obejrzał sobie „momenty” na scenie wrocławskiego teatrzyku, dla większej oglądalności, a może i wyrażenia solidarności z aktorami, też gotowa była zdjąć przed kamerami majtki – niestety pan profesor nie wpadł na pomysł, by jej to zaproponować i telewidzowie stracili możliwość przekonania się, że pani redaktor nie ma przed nimi nic do ukrycia.

Ten przykład pokazuje, ile możliwości, jakie stwarza telewizja, nie jest jeszcze wykorzystanych, bo przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by i programy informacyjne, a także publicystyczne, gwoli większej atrakcyjności, mogły być przerywane jakimiś pornograficznymi scenkami, najlepiej w wykonaniu zaproszonych do studia uczestników, których można by w ten sposób dodatkowo skonfundować i ośmieszyć przed telewizyjną publicznością.

Nie traćmy jednak nadziei, że wszyscy się podciągną tym bardziej, że demokracja w naszym nieszczęśliwym kraju jest zagrożona, a nie ma takiego poświęcenia, jakiego nie można byłoby ponieść w obronie zagrożonej demokracji. Powstał już, jak wiadomo, odpowiedni Komitet, który – kiedy tylko Nasza Złota Pani, albo jej Złoty Następca, da odpowiedni sygnał – natychmiast poprosi Unię Europejską do wdrożenia przewidzianych w traktacie lizbońskim procedur tak zwanej „klauzuli solidarności”, bardzo przypominających starą, poczciwą „doktrynę Breżniewa”, która w roku 1968 posłużyła w charakterze teoretycznej podbudowy operacji „bratniej pomocy” dla Czechosłowacji.

Nawiasem mówiąc, w styczniu 2014 roku prezydent Komorowski podpisał ustawę o „bratniej pomocy”, która stwarza pozory legalności dla sił zbrojnych obcych państw, które na terenie Rzeczypospolitej tłumiłyby rozruchy.

Jeśli tedy Trybunał Konstytucyjny chciałby odzyskać w oczach opinii publicznej chociaż resztkę wiarygodności, to zamiast kotłować się w obronie sędziów, którzy pozwolili koalicji PO-PSL wybrać się do Trybunału w charakterze partyjnych cyngli, powinien niezwłocznie zając się oceną legalności tamtej ustawy i w przypadku uznania jej za sprzeczną z konstytucją, zainicjować pociągnięcie do odpowiedzialności karnej za zdradę stanu wszystkich, którzy w tym łajdactwie maczali palce. Bo praktykując tolerancję dla obcej agentury w strukturach państwa daleko nie zajedziemy i dlatego powinniśmy brać przykład z państw poważnych, w których agentów bez ceregieli bierze się na powróz.

Jednym z takich państw jest Turcja, która właśnie zestrzeliła rosyjski bombowiec, pod pretekstem naruszenia tureckiej przestrzeni powietrznej. Jak tam naprawdę było, tego pewnie już nigdy się nie dowiemy, ale to nieistotne, bo jak wiadomo, pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda.

Znacznie ciekawsze są przyczyny, dla których Turcja ten samolot zestrzeliła, no i konsekwencje, jakie mogą z tego wyniknąć. Otóż podejrzewam, że Turcja, jak zresztą zwykle, również i tym razem odpowiedziała pozytywnie na prośbę amerykańskiego prezydenta Obamy, którego musiała do żywego irytować rosyjska obecność w Syrii. Przypomnijmy, że Rosja prowadzi tam operacje wojskowe na prośbę tamtejszego prezydenta, którego prezydent Obama, gwoli dogodzenia bezcennemu Izraelowi, chciałbym podmienić na jakiegoś amerykańskiego, albo izraelskiego agenta, ale który jest przez społeczność międzynarodową uznawany za legalną władzę syryjskiego państwa.

Toteż USA muszą się trochę konspirować ze wspieraniem zbrojnych band „bezbronnych cywilów”, których rosyjskie lotnictwo i kaspijska flota masakruje na równi z gołoworiezami z Państwa Islamskiego.

Ponieważ jednak trudno byłoby światu wytłumaczyć, dlaczego amerykańskie samoloty strzelają nad Syrią do samolotów rosyjskich, to łatwiej było poprosić Turcję, by za stosownym wynagrodzeniem – bo tylko Polska obciąga prezydentowi Obamie laskę za darmo i nawet nie ośmieli się poprosić, by USA nie wywierały na Polskę nacisków w sprawie tak zwanych żydowskich „roszczeń” majątkowych – więc by Turcja za stosownym wynagrodzeniem zajęła się nękaniem Rosjan pod bardziej wiarygodnym pretekstem ochrony swojej przestrzeni powietrznej.

I tak się stało. Ciekawe, co teraz zrobi zimny ruski czekista Putin, który przez francuskiego filuta, prezydenta Franciszka Hollande’a jest wciągany do antyislamskiej koalicji w charakterze „sojusznika naszych sojuszników” i nawet z powodzeniem próbował skaptować do niej również irańskiego przywódcę, ajatollaha El Chamenei.

Wojny z Turcją zimny czekista nie zacznie, bo Amerykanie tylko na to czekają, natomiast może spróbować zażyć Turczynów i Amerykanów z innej mańki. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Rosja zaczęła odtąd zbroić po zęby Kurdów, którzy dla Turcji stanowią rodzaj drzazgi w tyłku, ponieważ chcą utworzyć sobie własne państwo również z części terytorium tureckiego – bo w dzisiejszych czasach bezpieczniej jest prowadzić wojny przez pośredników.

Tak właśnie robią Stany Zjednoczone na Ukrainie, która – widząc wciąganie Putina do koalicji w charakterze „sojusznika naszych sojuszników” – szalenie się zaniepokoiła, że będzie poświęcona na ołtarzu świętej wojny z Państwem Islamskim, podobnie jak w 1945 roku w Jałcie została poświęcona Polska.

Żeby tedy przypomnieć sojusznikom o swoim istnieniu, ukraińskie władze musiały nakazać Służbie Bezpieki Ukrainy wysadzić w powietrze linię przesyłową wysokiego napięcia, przez którą prąd płynął z ukraińskich elektrowni na Krym. Podejrzewam, że tak właśnie było, bo chociaż wysadzona została linia wysokiego napięcia na terytorium ukraińskim, jakoś nie słychać, by tamtejszy premier Arszenik Jaceniuk nakazał wszczęcie energicznego śledztwa w tej sprawie, ani nie bije na alarm z powodu takiego spektakularnego aktu terroru.

Prezydent Obama aluzję zrozumiał i uspokoił Arszenika, że Ukraina nie będzie na żadnym ołtarzu poświęcona. Ano – zobaczymy. Ale ruscy szachiści mogą wykorzystać i to dla swoich celów i jeśli tylko starania francuskiego filuta zostaną uwieńczone powodzeniem i Putin zostanie sojusznikiem naszych sojuszników, „separatyści” rozpoczną natarcie w kierunku Mariupola i dalej, wyrąbując w ten sposób lądowy korytarz z Rosji na Krym.

Akurat do Polski ściągnięto transport uchodźców właśnie z Mariupola. Może to być oczywiście przypadek, ale może i nie. Ciekawe, co w tej sytuacji każą Polsce zrobić nasi sojusznicy, to znaczy – Amerykanie, którym Polska obciąga za darmo laskę w zamian za radosny przywilej odgrywania roli amerykańskiego dywersanta na Europę Wschodnią. Bo że coś nam w tej sytuacji każą zrobić, to rzecz pewna. Po cóż by w przeciwnym razie zadawali sobie tyle trudu przy przebudowywania tubylczej politycznej sceny dla potrzeb swojej aktywnej polityki w naszym regionie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 9 09:16, 22 Sty 2016    Temat postu:


Na niebezpiecznym zakręcie


Stanisław Michalkiewicz

Szanowni Państwo!

No i stało się. 13 stycznia, w miesiąc po kolejnej rocznicy wprowadzenia w 1981 roku stanu wojennego w Polsce, Komisja Europejska wszczęła bezprecedensową procedurę badania stanu praworządności w naszym kraju.

Bezpośrednią przyczyną tej decyzji był klangor, jaki podniosła agentura zmobilizowana przez RAZWIEDUPR, który poczuł się zagrożony utratą korzyści z okupacji Polski, a także środowisko skupione wokół żydowskiej gazety dla Polaków – że w Polsce zagrożona jest demokracja i praworządność.

Ta antypolska propaganda obliczona była na wywołanie reakcji Unii Europejskiej – i taka reakcja właśnie została przez Komisję Europejską zapoczątkowana. A skoro została zapoczątkowana, to musi mieć jakiś dalszy ciąg i jakiś finał. Jaki? Mamy dwie możliwości. Albo Komisja Europejska uzna, że z demokracją i praworządnością w Polsce wszystko jest w jak najlepszym porządku, albo uzna, że pojawiły się zagrożenia i przedstawi polskim władzom jakieś zalecenia.

W pierwszym przypadku wszystko skończyłoby się wesołym oberkiem i cały klangor poszedłby w gwizdek. W drugim przypadku znowu mamy dwie możliwości: albo polski rząd przyjąłby diagnozę Komisji i wykonałby nakazane warunki kapitulacji, albo odrzuciłby tę diagnozę i żadnych zaleceń nie wykonał.

W przypadku kapitulacji, okupacja Polski przez RAZWIEDUPR zostałaby jeszcze bardziej utrwalona ze wszystkimi tego skutkami dla państwa i narodu. W drugim przypadku Unia Europejska choćby ze względu na własny prestiż, musiałaby zastosować wobec Polski czynności dyscyplinujące. Ponieważ węgierski premier Wiktor Orban z góry wykluczył możliwość poparcia przez Węgry jakichkolwiek sankcji przeciwko Polsce, Rada Europejska, której decyzje w takich sprawach muszą być jednomyślne, nie mogłaby zastosować sankcji.

I znowu mamy dwie możliwości; albo sprawa rozeszłaby się po kościach, albo Unia Europejska, dążąc do pokazowego zdyscyplinowania Polski, postanowiłaby zastosować wobec niej opisaną w traktacie lizbońskim procedurę tak zwanej „klauzuli solidarności”. Przewiduje ona, że w razie zagrożenia demokracji w jakimś kraju członkowskim, Unia Europejska, na prośbę tego kraju, może udzielić mu „bratniej pomocy” – również w postaci interwencji wojskowej.

Z brzmienia traktatowych zapisów wynika, że z taką prośbą powinny wystąpić władze zainteresowanego kraju, ale co zrobić, jeśli zagrożenie dla demokracji i praworządności płynie od tych władz? Jasne jest, że ktoś musi je wyręczyć i uważam, że właśnie w tym celu RAZWIEDUPR utworzył Komitet Obrony Demokracji, umieszczając na jego fasadzie pana „na utrzymaniu żony” Mateusza Kijowskiego.

Ponieważ klauzula solidarności może być zastosowana w razie zagrożenia demokracji przez terroryzm, to Komitet Obrony Demokracji, który zresztą już trenuje wywoływanie ulicznych zadym, sprowokuje masowe rozruchy, na które rząd będzie musiał jakoś zareagować. Wtedy przez agenturę RAZWIEDUPR-a w mediach i środowiskach opiniotwórczych zostanie oskarżony o „terroryzm”, a oskarżenia te, za żydowską gazetą dla Polaków, powtórzy tak zwana „prasa międzynarodowa”, w której środowiska żydowskie, oczekujące na spełnienie przez Polskę tak zwanych „roszczeń”, mają liczące się wpływy. W takiej sytuacji pozór moralnego i prawnego uzasadnienia dla interwencji w Polsce zostanie stworzony.

Warto zwrócić uwagę, że najbardziej zaniepokojone stanem demokracji i praworządności w Polsce są Niemcy i środowiska żydowskie. I jedne i drugie bowiem mają w ewentualnej interwencji w naszym kraju żywotny interes. Niemcy – bo przy tej okazji i pod tym pretekstem mogłyby załatwić sprawy, oczekujące na załatwienie już 70 lat, no a Żydzi – bo RAZWIEDUPR – oczywiście za pośrednictwem swojej politycznej ekspozytury – w zamian za pozwolenie na kontynuowanie okupacji reszty kraju, zgodzi się na realizację „roszczeń”.

Warto uświadomić sobie skutki takiej decyzji. Polska, zwłaszcza w przypadku realizacji scenariusza rozbiorowego, nie byłaby w stanie wygenerować takiej sumy, więc „roszczenia” musiałyby zostać zrealizowane w nieruchomościach. Środowisko, które na terenie Polski dysponowałoby majątkiem tego rzędu, miałoby dominującą pozycję ekonomiczną, która natychmiast przełożyłaby się na pozycję społeczną i polityczną.

W ten sposób historyczny naród polski we własnym kraju zostałby zepchnięty do pozycji drugi, a nawet trzeciorzędnej. I dopiero na tym tle widać, co tak naprawdę jest stawką w tej politycznej wojnie, w jaką RAZWIEDUPR wciąga Polskę. Stawką nie jest już sprawowanie rządów przez PiS, tylko istnienie Polski i pozycja narodu polskiego. 13 stycznia Polska weszła w niebezpieczny zakręt.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 20 20:59, 19 Lut 2016    Temat postu:

Na drodze zdrady
Stanisław Michalkiewicz

Szanowni Państwo!

Zagrożony utratą alimentów, jakie pełnymi garściami czerpał z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju i eksploatowania zasobów obywateli RAZWIEDUPR nie rezygnuje z planów obalenia aktualnego rządu i mobilizuje w tym celu kogo się tylko da.

Korzysta przy tym z poparcia niemieckiego, bo Niemcy ze zmiana rządu w Polsce najwyraźniej wiążą jakieś nadzieje, no i z poparcia lobby żydowskiego, które od dawna próbuje ograbić Polskę na 65 miliardów dolarów. I jedni i drudzy liczą, że RAZWIEDUPR w ramach odwdzięczania się za to poparcie, w podskokach spełni wszystkie ich żądania.

I pewnie tak by było, bo RAZWIEDUPR, będący polityczną emanacją polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, z którą historyczny naród polski od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe, zawsze wysługiwał się swoim zagranicznym mocodawcom. Właściwie cały czas temu samemu, to znaczy – Związkowi Radzieckiemu, który ma to do siebie, że co pewien czas zmienia położenie. Raz ma stolicę w Moskwie, innym razem – w Brukseli – ale RAZWIEDUPR nieomylnym tropizmem to wyczuwa i zawsze zwraca się we właściwym kierunku, niczym słonecznik do słońca.

Ale poparcie niemieckie i żydowskie, aczkolwiek bardzo ważne, może być niewystarczające, dlatego RAZWIEDUPR mobilizuje piątą kolumnę w kraju, sięgając po najgłębsze rezerwy. Nie mówię o środowisku skupionym wokół „Gazety Wyborczej”, bo ona stanowi fragment lobby żydowskiego, ani nawet o konfidentach, jak na przykład słynny agent „wywiadu gospodarczego”, przy innych okazjach nazywany „panem pięć procent” – ale o rezerwach pochodzących jeszcze z czasów stalinowskich.

Kiedy widzimy manifestacje Komitetu Obrony Demokracji, trudno wśród demonstrantów nie rozpoznać twarzy zasłużonych pracowników wiadomego resortu. Na razie w obronie demokracji tylko podskakują, ale jakby przyszło co do czego, to przypomnieliby sobie różne metody walki o demokrację z czasów dobrego fartu i z przyjemnością wróciliby do ulubionych zajęć.

Myślę, że już teraz manifestowanie w obronie demokracji powinni rozpoczynać od odśpiewania hymnu Komitetu Obrony Demokracji, który mógłby zaczynać się tak: Stalin wszystkich bojów naszą chwałą, Stalin to młodości naszej brat! Dzierżyńskiego i Bermana wspominając, demokrację krzewi resort nasz!

Pan Mateusz Kijowski – „na utrzymaniu żony” – z punktu widzenia RAZWIEDUPR-a na pewno ma wiele zalet i nawet był przyjmowany przez unijnych dygnitarzy z rewerencją należną prezydentowi, ale – powiedzmy sobie szczerze – Stalin, Dzierżyński i Berman, jako patroni Komitetu Obrony Demokracji wyglądają znacznie lepiej.

Nigdy jednak nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. Archimedes twierdził, że jeśli będzie miał odpowiedni punkt oparcia, to ruszy z posad całą Ziemię. Kierując się tą myślą RAZWIEDUPR również poszukuje odpowiedniego punktu oparcia, żeby wysadzić w powietrze aktualny rząd i na jego miejsce wstawić swoich figurantów, czy to z Platformy Obywatelskiej, czy to z Nowoczesnej, czy też z jakiejś innej formacji, złożonej z odkomenderowanych konfidentów.

Próbuje z Niemcami, próbuje z Żydami, a ostatnio zaczął kombinować z Amerykanami. Oto trzech senatorów – dwóch, nawiasem mówiąc, pochodzenia żydowskiego, a trzeci, to senator McCain – wystosowało listo do polskiego rządu w którym surowo go napominają, by przestrzegał demokracji. Swoimi kanałami dowiedziałem się, że wspomniana trójka, a także pani Anna Applebaum w towarzystwie księcia-małżonka Radosława Sikorskiego, molestowała również innych amerykańskich parlamentarzystów, by ten list podpisali, ale najwyraźniej im odmówili.

Oczywiście w mediach utworzonych i kontrolowanych przez RAZWIEDUPR natychmiast pojawiły się informacje, jakoby z tym upomnieniem zwrócił się do polskiego rządku cały Kongres Stanów Zjednoczonych, ale już starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji zauważyli, że „fama crescit eundo”, co się wykłada, że wieści rosną po drodze. Zmobilizowani konfidenci podnieśli lament, że Polska pogrąża się w „politycznym frajerstwie” i tak dalej – ale związku z rzeczywistością w tym niewiele.

Warto przypomnieć, że pod listem do sekretarza stanu Johna Kerry’ego, żeby Departament Stanu USA wzmocnił naciski na Polskę, by ta zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom majątkowym, w lipcu ubiegłego roku podpisało się aż 47 kongresmenów, tymczasem pod listem w obronie demokracji – tylko trzech.

Od razu widać, na czym Amerykanom bardziej zależy, więc jeśli RAZWIEDUPR chce ten punkt oparcia wykorzystać, to musi porzucić pozory i na drodze zdrady pójść na całość.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sindbad
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 5656
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Nie mieszka w Polsce

PostWysłany: Sob 20 20:15, 20 Lut 2016    Temat postu:

Cytat:
Warto przypomnieć, że pod listem do sekretarza stanu Johna Kerry’ego, żeby Departament Stanu USA wzmocnił naciski na Polskę, by ta zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom majątkowym, w lipcu ubiegłego roku podpisało się aż 47 kongresmenów, tymczasem pod listem w obronie demokracji – tylko trzech.

coś mi tutaj nie pasuje..żydzi chca rozwalic zydowski rząd..?
a może chca polaków namówic po dobroci do lizania doopy zydom aby ci odpuścili..?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pon 18 18:44, 09 Maj 2016    Temat postu:

Dignitas curiae

Stanisław Michalkiewicz

Ajajajajajajaj! Wyobrażam sobie, jak teraz ożywią się autorzy, którzy swoje listy, podpisane przeważnie żydowskimi imionami i nazwiskami kierują na adres mojej poczty elektronicznej.

Oni dobrze się bawią, a i ja też, bo wszystkie te listy utrzymane są w tonie depeszy, jakie były wysyłane po zwolnieniu przez Pocztę Polską z opłat telegramów z hasłem „Nobile”. Wtedy w sferach kupieckich pojawiły się telegramy o treści mniej więcej takiej: „Panie Cyngielman, pan spiesz na pomoc generałowi Nobile! A jak pan nie możesz, to przyślij mi pan te dwanaście tuzinów koszul!”

Moi korespondenci ukrywający się albo pod żydowskimi personaliami, jak: „Anatol Fogelson”, który ostatnio wezwał mnie do poparcia listu byłych prezydentów („jeśli jest pan wolny, światły demokrata, to pan poprzeć dzisiejszy list byłych prezydentów”), czy „Arnold Zeman” („mój dziad Adolf Zeman był konfidentem Gestapo, a w 1945 roku jego papiery wpadły w ręce NKWD i odtąd już pracował dla naszej tak wyczekiwanej powojennej polski, miał duże zasługi w likwidacji band reakcyjnych (…) ja działam aktywnie w ostatniej nadziei dla polski, czyli Komitecie Obrony Demokracji i do tego też szanownego pana redaktora gorąco zachęcam…”) – albo pod kryptonimami ubeckimi: „Marian Moczar”, wzywający mnie do „zdecydowanego poparcia listu byłych prezydentów” – najwyraźniej tę poetykę sobie przyswoili, co – jak sobie pochlebiam – dowodzi, że i oficerowie prowadzący niekiedy moje publikacje czytają, zapamiętują i inspirują potem w podobnym duchu swoich konfidentów.

Nic zatem dziwnego, że WSI podczas swojej oficjalnej działalności nie złapały ANI JEDNEGO szpiega. Gdzieżby tam panowie oficerowie zajęci rozkradaniem państwa, kręceniem lodów, ustaniem na stanowiskach swojego potomstwa, wysługiwaniem się obcym centralom wywiadowczym i intrygowaniem na politycznej scenie za pośrednictwem swoich konfidentów mieli jeszcze głowę do łapania jakichś szpiegów.

Kto by im zresztą na takie samowolki pozwolił! Na samą myśl o takim zuchwalstwie większość splamiłaby mundur i słusznie – bo nie po to przecież nasza niezwyciężona armia wywalczyła sobie wcześniejsze emerytury, żeby przed nabyciem tego podstawowego prawa człowieka sowieckiego lekkomyślnie narażać się na jego utratę na skutek jakichś patriotycznych urojeń.

Tę ostrożną postawę trzeba oczywiście udrapować w jakiś dostojny kostium, toteż chętnie używa się w tym celu togi politycznego realizmu. Jest to postawa pełna godności, która nie pozwala na żadne gwałtowne ruchy, chyba że chodzi o konieczność pospiesznego podzielenia łupów – bo jest to trzeci przypadek – po biegunce i łapaniu pcheł, kiedy pośpiech jest wskazany.

Więc kiedy tajniacy wojskowi i cywilni w przerwach między kręceniem lodów albo inicjują operacje w rodzaju „Menory” z roku 2012, albo podkręcają anonimowych korespondentów do rozsyłania listów, w naszym nieszczęśliwym kraju z szybkością płomienia rozlewa się epidemia godności. Nie bez kozery podejrzewam, że jej ogniskiem muszą być kręgi ubeckie, bo gdzież więcej poczucia godności („siłom i godnościom osobistom”) niż właśnie tam – również dlatego, że obecnie epidemia rozszerzyła się na środowisko sędziowskie.

A trzeba nam pamiętać, że właśnie to środowisko, po którym poczciwy pan prof. Adam Strzembosz („naiwne to i niewinne!”) spodziewał się autolustracji, może być do ubeckiego najbardziej zbliżone i to nie tylko ze względu na zdecydowany wstręt do lustracji, ale i na dziedziczenie pozycji społecznej. Polega ona, jak wiadomo, na tym, że dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, nawet jeśli mają zaledwie pierwszy stopień muzykalności, to znaczy – rozróżniają kiedy grają, a kiedy nie – no a dzieci konfidentów zostają konfidentami.

Ponieważ za pierwszej komuny wymiar sprawiedliwości charakteryzował się wysokim stopniem tak zwanego „upartyjnienia”, co pozwala przypuszczać, że stopień zaubeczenia tego środowiska od stopnia upartyjnienia specjalnie nie odbiegał, no to nic dziwnego, że dzisiaj, kiedy nasz nieszczęśliwy kraj, na skutek przyjęcia przez Amerykanów oferty ubeckich dynastii, złożonej przy okazji międzynarodowej konferencji naukowej „Most” 18 czerwca ub. roku, został wtrącony w II wojnę o inwestyturę, środowisko sędziowskie zostało przez ubeckich strategosów wysunięte na pierwszą linię w nadziej, że godnościowe rekwizyty w postaci togi, biretu i łańcuchów, będą, podobnie jak brzuchy i brody, działać na tak zwanych prostych ludzi onieśmielająco.

Ale a la guerre, comme a la guerre; „świszczą kule, lud się wali, jako snopy”, toteż coraz częściej trafiają się sytuacje, kiedy togi trzeba podkasać, choćby gwoli zatańczenia majufesa pod batutą oficerów prowadzących. Jakoś bowiem żadna spośród czterech organizacji sędziowskich nie zauważyła, nie mówiąc już o oprotestowaniu faktu wyboru dwóch „nadliczbowych” sędziów TK w czerwcu ub. roku.

Uprzejmie zakładam, że ci sędziowie to tędzy prawnicy, a skoro tak, to nie mogli nie zdawać sobie sprawy, po co i w jakim trybie zostali wybrani. A skoro zdawali sobie z tego sprawę i wybór przyjęli, to czy jeszcze można uważać, że dają rękojmię należytego wykonywania obowiązków sędziego – podobnie jak pan prezes Andrzej Rzepliński, który też nie mógł o tym nie wiedzieć. Zatem – albo starosta, albo kapucyn, co w przełożeniu na sytuację dzisiejszą wykłada się, że albo dureń, albo szubrawiec. Ale czy durnie mogą domagać się szacunku? A niby z jakiego powodu? A skoro dureń nie może oczekiwać szacunku, to tym bardziej chyba szubrawiec?

W takim razie cóż się stało, że sędziowskie organizacje nie widziały niczego niestosownego w fakcie, że Trybunał Konstytucyjny za sprawą pana prezesa Andrzeja Rzeplińskiego (co on z tego ma, to znaczy – kto i co mu za to obiecał, to inna sprawa), włącza się do organizowania prowokacji, mającej na celu wysadzenie w powietrze przyszłego polskiego rządu, który soldateska uznała za zagrożenie swego pasożytowania na naszym nieszczęśliwym kraju?

Skoro nie widziały nic niestosownego wtedy, skoro nie miały nic przeciwko temu, by durnie lub szubrawcy byli ich kolegami, to z jakim dzisiaj czołem oburzają się na to, iż rzeczniczka PiS nazwała ich „kolesiami”? Jeśli ktoś domaga się szacunku, to najpierw musi sobie na niego zasłużyć, a do tego nie wystarczy niestety przebranie się w „głupi średniowieczny łach” – jak Oriana Fallaci nazwała muzułmańską burkę, w którą kazano jej się ubrać na audiencję u ajatollaha Chomeiniego.

Nawiasem mówiąc, kiedy ajatollah ją zirytował, ściągnęła ją z siebie mówiąc: „zrywam z siebie ten głupi, średniowieczny łach!” Szkoda, ze żaden z członków poczwórnych organizacji sędziowskich nie zdobył się na odwagę wtedy, kiedy TK był do tej prowokacji wciągany, tylko dopiero teraz, kiedy poczuli, że zostali ośmieszeni. Szkoda – bo na skutek ich safandulstwa – a tłumaczenie tej powściągliwości safandulstwem jest uprzejme, bo przecież inne możliwości – na przykład podległość ubeckim dynastiom wydają się jeszcze gorsze – to właśnie sędziowie, tolerujący w swoich szeregach durniów i szubrawców niszczą i tak już gówniany autorytet wymiaru sprawiedliwości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Wto 8 08:46, 31 Maj 2016    Temat postu:

Egzekucja odłożona

Stanisław Michalkiewicz


A to ci dopiero siurpryza, podobna do tej wyśpiewanej przez Wojciecha Młynarskiego w piosence, jak to „w słynnej prowincji Guadalajara istniała według najlepszych wzorów, szalenie droga i bardzo stara szkoła dla przyszłych torreadorów”. W tej szkole kładziono specjalny nacisk na „sztukę uników”: „Sukcesów sens przy walce byków polega na sztuce uników”…

Aliści jeden z wzorowych uczniów się zbuntował i oświadczył: „Marzę jak wy o walce byków lecz gardzę tą szkołą uników (…) Nie będzie byk gonił mnie wkoło, od pierwszych chwil stawię mu czoło (…) Rzucił muletę, wydobył szpadę, a byk nadbiegał, byk był tuż-tuż. I spójrzcie państwo – nic się nie stało. I tłumom zamarł na ustach krzyk, bo audytorium nie przewidziało, że unik zrobi byk!”

Komisja Europejska wyznaczyła w ubiegłym tygodniu polskiemu rządowi pięciodniowe ultimatum, którego termin upływał 23 maja. Jeśli do tego czasu polski rząd nie przedstawiłby Komisji Europejskiej jakiegoś sposobu udelektowania prezesa TK, pana prof. Andrzeja Rzeplińskiego, to Komisja wyda druzgocącą opinię oraz zalecenia. Jeśli polski rząd ich nie wykona, to die polnische Frage zostanie przeniesiona na wyższy stopień eskalacji, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Wydawało się, że przyszła kryska na Matyska tym bardziej, że rząd, ustami swego rzecznika oświadczył, że termin ultimatum jest „zbyt krótki”. Kiedy jednak nadszedł ów czarny poniedziałek, w wystąpieniu rzecznika Komisji Europejskiej zamiast twardych pogróżek można było usłyszeć głosy anielskie, że – po pierwsze – nie było żadnego „ultimatum”, a tylko takie braterskie przekomarzanie, a po drugie – że właśnie toczy się „konstruktywny dialog”.

Ponieważ żadna z tak zwanych okoliczności zewnętrznych się przez ten czas nie zmieniła, to musiało stać się coś nadzwyczajnego. Z jakiej przyczyny Komisja Europejska przeszła taką nagłą metamorfozę?

Tego, ma się rozumieć, nie wiem, ale nie wykluczam możliwości, iż w niedzielny wieczór do wiceprzewodniczącego KE Fransa Timmermansa zadzwoniła z Berlina Nasza Złota Pani: od kiedy ma pan te objawy, Timmermans? Czy pan zapomniał, że 23 czerwca wyznaczony został termin referendum w Wielkiej Brytanii – czy ma wyjść z Unii, czy nie – Timmermans? W jakim zatem celu akurat na miesiąc przed tą datą zamierza pan, na oczach całej Europy, brać Polskę pod obcasy, Timmermans? Ja pana nie rozumiem, Timmermans, ja się obawiam, że jeśli nadal będzie pan tak dokazywał, to będę musiała skierować pana do szkoły, a może nawet do przedszkola – Timmermans. Czy pan nie zdaje sobie sprawy, Timmermans, że jeśli Unia Europejska na skutek pańskich głupstw się rozleci, to i pan utraci wszystkie alimenty, będzie musiał wrócić do Holandii i wydłubywać tam kit z okien? Czy pan nie rozumie, Timmermans, że nie po to Niemcy przez całe dziesięciolecia pompowały forsę w tę zabawę w europejską integrację, żeby właśnie teraz, kiedy IV Rzesza jest już na wyciągnięcie ręki, przez pańskie postępowanie, wszystko się skawaliło? Ja mam nadzieję, Timmermans, że pan się opamięta. Ja nie życzę sobie tutaj żadnych pańskich samowolek, Timmermans. Mam nadzieję, że pan mnie zrozumiał, Timmermans.

Jestem pewien, że po takiej reprymendzie nawet największy dygnitarz Unii Europejskiej odzyskuje poczucie rzeczywistości – i to może być przynajmniej jedna z przyczyn, dla których 23, a zwłaszcza 24 maja, podczas wizyty w Warszawie, Frans Timmermans ćwierkał już z całkiem innego klucza i nawet „zgodził się” ze stanowiskiem pani premier Beaty Szydło, że zawirowania wokół Trybunału Konstytucyjnego są „wewnętrzna sprawą” Polski.

Drugą przyczyną mogła być wizyta, jaką 23 maja rozpoczął w Brukseli pan Mateusz Kijowski, filut „na utrzymaniu żony”, którego podejrzewam, iż został przez Wojskowe Służby Informacyjne, których, ma się rozumieć, „nie ma”, umieszczony na fasadzie Komitetu Obrony Demokracji. Na początek odbył godzinną rozmowę z przewodniczącym Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem, któremu powiedział nie tylko, jak jest, ale również – a może nawet przede wszystkim – jak będzie, to znaczy – jak ma być.

Wprawdzie Donald Tusk jest wysokim dygnitarzem europejskim, ale jego kadencja kończy się w połowie przyszłego roku, a więc wtedy, gdy w Polsce może być już całkiem inny rząd, w którym wezmą udział zupełnie inni Umiłowani Przywódcy, których Wojskowe Służby Informacyjne powystrugują z obecnych i dodatkowo zmobilizowanych aktywistów Komitetu Obrony Demokracji.

W tej sytuacji panu Kijowskiemu stosunkowo łatwo przyszło przypomnieć Donaldu Tusku, skąd wyrastają mu nogi i nakłonić go, by zajął się koordynacją działań pozostałych dygnitarzy Unii Europejskiej z realizacją zaprojektowanego przez WSI scenariusza wydarzeń w Polsce.

Warto bowiem przypomnieć, że były prezydent Bronisław Komorowski z obfitości serca ujawnił, iż otwarcie „nowych frontów” nastąpi nie wcześniej, aż po zakończeniu lipcowego szczytu NATO w Warszawie i Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. Na tym tle inicjatywa ultimatum, z którą nie z tego, ni z owego wyskoczył Frans Timmermans była nie tylko niefortunna w kontekście brytyjskiego referendum, ale przede wszystkim – nie skoordynowana z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi.

Nic zatem dziwnego, że pan Kijowski został też przyjęty przez Fransa Timmermansa, by go w tej materii oświecić i tym samym uchronić przed kolejnymi głupstwami. Oczywiście siekiera jest już do polskiego pnia przyłożona i nie chodzi o to, by egzekucję udaremnić, tylko – żeby wykonać ją w odpowiednim momencie.

Kolejna wizyta Mateusza Kijowskiego z Brukseli powinna uświadomić również tym wszystkim Grzegorzom Schetynom, Kosiniakom-Kamyszom, czy Kidawom-Błońskim, że i dla nich okres dobrego fartu może zakończyć się gwałtownie i przed terminem.

Interwencja w Polsce, której celem będzie wysadzenie w powietrze aktualnego polskiego rządu, a której ubocznymi skutkami może być również załatwienie wszystkich niemieckich remanentów, które już ponad 70 lat czekają na odpowiedni moment oraz realizacja żydowskich „roszczeń” majątkowych, będzie wymagała posłużenia się przez WSI kanaliami znacznie gorszymi, niż nawet aktualni Umiłowani Przywódcy i nowe elity polityczne zostaną sformowane właśnie z takich szubrawców.

Tymczasem wszystko wskazuje na to, iż na taką ewentualność obecni Umiłowani Przywódcy nie są ani psychicznie, ani tym bardziej organizacyjnie przygotowani. 7 maja zadeklarowali bowiem akces do koalicji Równość, Wolność Demokracja, poddając się w ten sposób pod komendę WSI, z czym ociąga się jeszcze przewodniczący PO Grzegorz Schetyna.

Ale „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody maja myszy na statku”, więc tylko patrzeć, jak i pan Grzegorz zrozumie nieubłagane mądrości etapu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Wto 17 17:05, 06 Wrz 2016    Temat postu:

„Druga strona”
Stanisław Michalkiewicz


Każdego roku 31 sierpnia obchodzona jest rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych, w ramach których „strona społeczna” uzgodniła ze „stroną rządową” rozmaite postanowienia, które 13 grudnia 1981 roku, kiedy już „stronie rządowej” wyrosła „wielka piącha”, poszły w kąt, a większość sygnatariuszy ze „strony społecznej” została internowana.

Ale nie o to w tych obchodach chodzi, bo one obrastają nową świecką tradycją w postaci swarów postaci „legendarnych”, na których czele od lat stoi Kukuniek, czyli były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, z osobami pragnącymi te wszystkie legendy jeśli nie odbrązowić, to przynajmniej trochę zweryfikować. Skoro jednak w legendy tyle zainwestowano nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale i za jego granicami, to ich weryfikacja nie jest sprawą łatwą – ale właśnie to sprzyja wytworzeniu się wspomnianej nowej, świeckiej tradycji.

W tym roku nowa świecka tradycja została poprzedzona dodatkowym wydarzeniem w postaci uroczystego pogrzebu „Inki”, czyli sanitariuszki Brygady Wileńskiej AK, Danuty Siedzikówny i „Zagończyka”, czyli Feliksa Selmanowicza, oficera Brygady Wileńskiej AK, zamordowanych w następstwie zbrodni sądowej. Pogrzeb ten zgromadził tłumy ludzi, a wiadomo, że takie zbiorowisko stanowi dobra okazję do rozmaitych manifestacji.

Z tej okazji postanowił skorzystać filut „na utrzymaniu żony”, czyli pan Mateusz Kijowski, którego podejrzewam, iż przez Wojskowe Służby Informacyjne, których, jak wiadomo, „nie ma”, został w charakterze „Bolka” naszych czasów, postawiony na czele Komitetu Obrony Demokracji, który ma na celu – po pierwsze – wywołanie w kraju antyrządowych rozruchów i sprowokowanie rządu do reakcji, a następnie – do oskarżenia go o uprawianie „terroryzmu państwowego”, co pozwoli na zwrócenie się do Unii Europejskiej z prośbą o zastosowanie wobec Polski tzw. „klauzuli solidarności” w obronie demokracji.

Warto przypomnieć, ze wobec Polski już w styczniu została wszczęta procedura badania stanu demokracji i praworządności, a w lipcu Komisja Europejska postawiła naszemu nieszczęśliwemu krajowi ultimatum w postaci tzw. „zleceń”, którego termin upływa w październiku. Obecność pana Kijowskiego na uroczystościach pogrzebowych została przez znaczną część ich uczestników uznana za prowokację i wywołała reakcję w postaci różnych form zachęty, by jednak się z tego miejsca oddalił.

Z relacji prasowych, na które jestem zdany, obserwując wypadki z pewnego oddalenia, bo akurat z Wilna, wynika, że policja udzieliła panu Kijowskiemu podobnej rady, chociaż nie dlatego, by jej jego obecność przeszkadzała, tylko w trosce o jego bezpieczeństwo. Jak tam było, tak tam było – dość, że pan Kijowski poczuł się pozbawiony ochrony prawnej, a jego kolaborant w osobie pana Szumełdy doznać miał nawet męczeństwa – na dowód czego demonstrował zabandażowany palec.

Nie chodzi jednak o rozpamiętywanie zniewag i zelżywości, jakich doznali podczas uroczystości pogrzebowych obydwaj panowie, bo znacznie ciekawszy jest przyszłych wydarzeń. Wprawdzie od lat powtarzam, że kto słucha byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju, ten sam sobie szkodzi – ale od każdej, a więc i od tej reguły bywają wyjątki.

Otóż Lech Wałęsa powiedział, że w naszym nieszczęśliwym kraju szykuje się „wojna domowa”, a w tej sytuacji „druga strona” nie ma innego wyjścia, jak tylko przygotować się do niej, w dodatku lepiej, niż strona pierwsza. Ponieważ uważam Lecha Wałęsę za kretyna, którego wypowiedzi trzeba tłumaczyć na język intersubiektywnie sensowny, to w wolnym tłumaczeniu chodzi nie tyle o „wojnę domową” do której potrzebne są co najmniej dwie strony wojujące, tylko o rodzaj operacji przeciwko historycznemu narodowi polskiemu, który od 1944 roku został zmuszony do dzielenia terytorium państwowego z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą.

Ta wspólnota rozbójnicza, reprodukująca się w kolejnych pokoleniach dynastii ubeckich i innych, gotowa jest sprzymierzyć się z każdym, kto przynajmniej obieca jej możliwość dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim. W latach 40-tych sprzymierzyła się z bolszewikami, a w roku 1981 nawet wystąpiła zbrojnie przeciwko niepodległościowym aspiracjom historycznego polskiego narodu.

Teraz, kiedy sojusze się odwróciły, próbuje sprzymierzyć się z Niemcami i Żydami, którzy wobec naszego nieszczęśliwego kraju oraz historycznego polskiego narodu maja swoje projekty i tylko czekają na okazję, by wprowadzić je w czynów stal. Mówiąc krótko – Kukuniek, który może nie został dopuszczony do pełnej konfidencji, ale coś tam piąte przez dziesiąte mógł pod drzwiami podsłuchać, podał ważną informację, czego możemy spodziewać się po upływie terminu ultimatum wyznaczonego Polsce przez Komisję Europejską.

Dodatkową poszlaką, która za takim tłumaczeniem Kukuńkowej deklaracji przemawia, jest konsternacja zarówno w kierownictwie KOD, jak i środowisku „legendarniaków”. Pan Kijowski z zakłopotaniem oświadczył, że on o żadnej „wojnie domowej” nawet nie chce słyszeć, natomiast widzi potrzebę stworzenia w Polsce „państwa podziemnego”, w postaci alternatywnych struktur państwowych, istniejących równolegle z konstytucyjnymi.

Pan Kijowski mówi o tych strukturach, jako o rzeczy przyszłej, która dopiero ma powstać, ale niech nas ten czas przyszły nie zwiedzie. Przecież to nie jest żadna prognoza, tylko OPIS ISTNIEJĄCEJ RZECZYWISTOŚCI! Od samego początku swego istnienia III Rzeczpospolita jest tylko fasadą, za zasłoną której funkcjonuje struktura utworzona przez polityczną reprezentację polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, czyli RAZWIEDUPR – jeszcze w latach 80-tych przewerbowany na służbę do naszych aktualnych sojuszników, z Naszym Najważniejszym Sojusznikiem włącznie.

Konstytucyjne struktury piastują tylko tak zwane „zewnętrzne znamiona władzy” w postaci gabinetów, limuzyn i sekretarek – ale lojalności tych ostatnich chyba nie mogą być do końca pewni, bo Wojskowych Służb Informacyjnych wprawdzie „nie ma”, ale stworzona przez nie agentura przecież nie rozpłynęła się w powietrzu, ani tym bardziej nie przeszła na służbę do „konstytucyjniaków”, tylko nadal służy temu, kto wytrzepał ją z rozporka, zapewnił pozycję społeczną i materialną.

Podstawowe pytanie, jakie w świetle deklaracji intencji pana Kijowskiego musimy sobie postawić, dotyczy zachowania się naszej niezwyciężonej armii w momencie, gdy Niemcy i Żydzi, postanowią o ostatecznym rozwiązaniu die polnische Frage: czy – podobnie jak 13 grudnia 1981, kiedy to stanęła na nieubłaganym gruncie obrony socjalizmu i sojuszu ze Związkiem Radzieckim – również i teraz stanie na nieubłaganym gruncie obrony demokracji i praworządności przeciwko „terroryzmowi państwowemu” zapewniając siłową osłonę agenturze odgrywającej rolę uciśnionego ludu, czy też nie.

Warto również zwrócić uwagę na komentarz do deklaracji Wałęsy o wojnie domowej, przedstawiony przez Henryka Wujca. Zdystansował się on od tej zapowiedzi mówiąc, ze obecnie w naszym nieszczęśliwym kraju „nie ma takiego zagrożenia”. No pewnie, że nie ma, bo przecież historyczny naród polski jest rozbrojony, więc jeśli nawet by chciał, to nie ma czym walczyć. Plan operacji, strukturę, zagraniczne wsparcie, a także broń ma wyłącznie „druga strona”, tyle, ze o tym nie trzeba głośno mówić. Przynajmniej na razie, bo potem i tak przemówi „towarzysz Mauzer”.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Sob 21 21:19, 15 Paź 2016    Temat postu:

Dźgnąć reżym w chore z nienawiści oczy

Stanisław Michalkiewicz

Ach, co to był za protest! Cała Polska stanęła, niczym penis na weselu, bo od zajęć domowych oraz rutynowych stosunków płciowych z przygodnymi partnerami powstrzymały się nie tylko telewizyjne gwiazdy, nie tylko celebrytki, co to co noc kogoś kochają, nie tylko pracownice spółki „Agora”, które podobno będą musiały jednak odpracować zwolnienie w dzień 1 listopada, kiedy to reakcyjny kler proklamował dzień Wszystkich Świętych, jakby mu było mało dodatkowego święta w dzień Sześciu Króli – co nieubłaganym palcem wytknął niedawno sam pan Ryszard Petru – nie tylko damski personel Żywej Cerkwi, czyli środowiska farbowanych lisów z „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” i „Więzi”, które już nawet nie ukrywa, któremu panu się wysługuje – ale również personel agencji towarzyskich, a nawet tirówki, które na ten dzień otrzymały dyspensę od swoich alfonsów.

Takie przecieki docierają w każdym razie z Sekcji Alfonsów przy Klubie Parlamentarnym Platformy Obywatelskiej, która w ten sposób, po niedawnym kongresie, próbuje ofensywnie penetrować coraz to nowe środowiska społeczne, zwłaszcza „elementy socjalnie bliskie”, czyli właśnie alfonsów, prostytutki i złodziei, spośród których, jak wiadomo, zarówno bezpieka, jak i policja rekrutują swoich konfidentów.

Trzon środowiska stanowią oczywiście ubeckie dynastie z protoplastami, co to jeszcze samego znali Stalina, aż po późnych wnuków, co to już noszą garnitury i mówią językami, niczym pan wojewodzic Paweł Olszewski, którego proroczą intuicją przewidział poeta jeszcze przed wojną, pisząc w natchnieniu: „I ty, co mieszkasz dziś w pałacu, a srać chodziłeś za chałupę…” – dzięki czemu Wojskowe Służby Informacyjne, wykonujące na rzecz niemieckiej BND i Mosadu zadanie destabilizacji naszego nieszczęśliwego kraju, mogą w każdej chwili nie tylko zmobilizować agenturę, jak nie pod pretekstem obrony demokracji, to pod pretekstem ochrony „wagin” oraz „macic” przed penetracją ze strony nieubłaganego palca reżymu.

Oczywiście Wojskowych Służb Informacyjnych oficjalnie „nie ma”, ale co to znaczy: „nie ma”, kiedy agentura przecież pozostała i nie tylko zajmuje miejsca w kluczowych punktach życia publicznego, w których została pieczołowicie uplasowana w czasach dobrego fartu, ale również korzysta z nieograniczonych możliwości maczania pyska w melasie, kosztem Rzeczypospolitej?

Toteż nic dziwnego, że podczas ostatniego swego kongresu Platforma Obywatelska dała wyraz dwojgu swoim największym zgryzotom: Instytutowi Pamięci Narodowej i Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu. Instytut – wiadomo; znajdujące się tam dokumenty wywracają jedna po drugiej pieczołowicie spreparowane „legendy”, wskutek czego zarówno Kukuniek, czyli były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, jak i „legendarna” pani Henryka Krzywonos, nie posiadają się z irytacji.

Nawiasem mówiąc Kukuniek obchodził niedawno swoje 73 urodziny. Za komuny przy takich okazjach zaraz wygrywał w totolotka, ale teraz jest kapitalizm i na powszedni jurgielt trzeba zapracować nie tylko donosami, ale solidniej, toteż bez zaskoczenia można było podziwiać wśród zgromadzonych na urodzinach konfidentów również pana Fransa Timmermansa z Komisji Europejskiej.

Już tam pan Timmermans, z ramienia Naszej Złotej Pani koordynujący ostateczne rozwiązanie die polnische Frage, odpowiednio Kukuńka podkręcił: jak ma nawijać, co i kiedy robić, żeby – jak nadejdzie czas rozstrzygnięć – scenariusz rozbiorowy został zrealizowany bez komplikacji. Co tam Kukuniek będzie z tego miał – tego oczywiście nie wiemy, ale nie jest wykluczone, że jemu też obiecali pochówek na Wawelu, w dodatku przy akompaniamencie zespołu „Behemot”, kierowanego przez pana Adama Darskiego „Nergala”, uważanego powszechnie za delegata Belzebuba na województwo pomorskie.

Wracając zaś do kongresu PO, no to wiadomo, że CBA stanowi otwartą, niezagojoną ranę. Korupcji oczywiście Biuro nie wypleni; co to, to nie – ale potrafi zatruć przyjemność z każdego łyka szampana i każdej łyżeczki kawioru – no a cóż komu po szampanie i kawiorze, jeśli nie ma przyjemności?

Zatem, żeby władza, zwłaszcza z nadania Naszej Złotej Pani, odzyskała cały niegdysiejszy powab, to IPN i CBA muszą zostać zlikwidowane. Podobnie uważał Katon Starszy, który każde swoje przemówienie w Senacie kończył słowami: „ceterum censeo Carthaginem delendam esse” – co się wykłada, że poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć.

Ale mniejsza już o ten cały kongres; niech się tam Platforma Obywatelska kongresuje ile wlezie, bo przecież ważniejszy jest „czarny protest”. Otóż według informacji uzyskanych od moich honorables correspondants, którzy, przebrawszy się w czarne pulowery i bereciki a la Juliette Greco, to i owo podczas protestu podsłuchali, z inspiracji Judenratu „Gazety Wyborczej”, a może nawet samego Sanhedrynu, uczestniczki protestu podjęły zobowiązanie, że jak tylko skończy się zarządzona przez pana prof. Jana Hartmana alkowiana kwarantanna, zaraz postarają się zajść w niepożądaną ciążę, najlepiej oczywiście przy pomocy zapłodnienia w szklance, za którym z zagadkowych powodów strasznie stęsknił się zwłaszcza pan Jarosław Kalinowski z Polskiego Stronnictwa Ludowego – a jak już zajdą w ciążę, to zaraz ostentacyjnie zażądają, by je wyskrobano – oczywiście na koszt Rzeczypospolitej – żeby również w ten sposób dźgnąć znienawidzony faszystowski reżym w chore z nienawiści oczy.

Ale nie tylko o sprowokowanie znienawidzonego reżymu tu chodzi, bo reżym – swoją drogą, a długofalowa strategia Sanhedrynu, by dokonać depopulacji mniej wartościowego narodu tubylczego i w ten sposób zrobić miejsce dla Judeopolonii, na wypadek, gdyby na Bliskim Wschodzie coś poszło nie tak – swoją drogą.

Są to oczywiście tylko pogłoski, ale jeśli się okaże, że wyskrobywane jest tylko potomstwo głupich gojów, podczas gdy embriony wyznania mojżeszowego są oszczędzane, to będzie to nieomylny znak, że coś jest na rzeczy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Wto 7 07:01, 29 Lis 2016    Temat postu:

Grymasy i umizgi

Stanisław Michalkiewicz

Nie mogę oprzeć się pokusie przywołania wspomnienia z dzieciństwa, a konkretnie – z drugiej lub trzeciej klasy szkoły podstawowej. Na początku września kupiliśmy sobie nowe podręczniki, a wśród nich – wypisy to znaczy – czytanki do języka polskiego.

Na początku tej książki widniał napis: „Witaj szkoło!” Na jego widok jeden z kolegów zawołał ze złością: „Witaj szkoło! A to k…, ruskie propagandy!”

Jestem pewien, że taka sama myśl inspirowała posłankę do Parlamentu Europejskiego Annę Fatygę do opracowania, a następnie – poddania pod głosowanie rezolucji w sprawie ruskiej propagandy – że „jątrzy”, a ponadto „dzieli Europę” i w ogóle.

W rezultacie Parlament Europejski większością głosów pryncypialnie potępił ruską propagandę, co wywołało wściekłą reakcję Rosji, która słodszymi od malin ustami rzeczniczki tamtejszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Marii Zacharowej określiła rezolucję mianem „przestępstwa informacyjnego”.

No dobrze – ale co właściwie z tej rezolucji wynika; jakie będzie miała praktyczne konsekwencje? Narzekanie, że Rosja uprawia propagandę, aczkolwiek słuszne, nie jest specjalnie odkrywcze. To mniej więcej tak, jakby odkryć, że w dzień jest jasno, a w nocy ciemno. Odpowiedzią na rosyjską propagandę powinna być propaganda antyrosyjska i chyba o to pani Annie Fatydze tak naprawdę chodziło.

Józef Goebbels nie narzekał na Winstona Churchilla, że ten uprawia propagandę antyniemiecką, tylko rozwijał własną, najpierw antyangielską, a potem również antyrosyjską, to znaczy – antysowiecką. I tak pewnie będzie teraz, bo pani posłanka Fatyga postuluje zwiększenie środków finansowych dla „specjalnej grupy”, która będzie tę ruską propagandę zwalczała.

„Jak forsa – to mi wsuń ją” – wołał Konstanty Ildefons Gałczyński. Ciekawe kto wejdzie w skład tej specjalnej grupy, czy na przykład nie zacznie nią kierować właśnie pani Anna Fatyga. To wydawałoby się naturalne, by właśnie jej powierzyć to zadanie, bo skoro już wystąpiła z tak a inicjatywą, to chyba wiedziała, co chce osiągnąć.

Nie chodzi oczywiście o zapewnienie sobie lukratywnej posady na okres po zakończeniu kadencji europosła, chociaż i po to warto się przecież schylić, bo nawet Pismo Święte powiada, że „nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu”, a cóż dopiero – wołowi, to znaczy – pulardzie młócącemu ruską propagandę?

Chodzi raczej o to, jakimi środkami ta specgrupa będzie ruską propagandę zwalczała. Wprawdzie nie mam specjalnej nadziei, że pani Fotyga przyjęłaby do tej specgrupy również mnie, ale nigdy nic nie wiadomo, więc na wszelki wypadek, w czynie społecznym proponuję slogan, który zawsze robi wrażenie na przeciwniku, a już specjalnie – na ruskich propagandystach: „Oni kłamią – my mówimy prawdę!”

Któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od nas, Polaków, którzy codziennie słyszymy właśnie z Unii Europejskiej, jak to w Polsce „faszyzm podnosi głowę” i to za sprawą formacji politycznej, z której również pani Fotyga się wywodzi. Wystarczy, że Frans Timmermans, nie mówiąc już o niedouku Martinie Schulzu, wystąpiłby przed telewizyjnymi kamerami, albo nawet na urodzinach u naszego Kukuńka z oświadczeniem, że w sprawie łamania praworządności w Polsce „nie odpuści”, a „ruskie propagandy” zaraz by się zawstydziły i zaprzestałyby swojej wrednej działalności.

Bo – powiedzmy sobie szczerze – któż to widział, żeby „dzielić Europę”, skoro wszystkie mniej wartościowe narody europejskie o niczym innym nie marzą, tylko – by słuchać rozkazów Naszej Złotej Pani z Berlina, która właśnie przeforsowała w Parlamencie Europejskim rezolucję w sprawie „europejskiej unii obronnej”, czyli europejskich sił zbrojnych, niezależnych od NATO?

Już taka armia dopilnuje, żeby żadnemu krajowi członkowskiemu nie przychodziły do głowy żadne mrzonki o „brexicie”, tylko przywróci pruską dyscyplinę, to znaczy – „pogłębi integrację”. Cóż innego, a zwłaszcza – cóż lepszego mogłyby europejskim narodom zaoferować „ruskie propagandy” nawet za czasów Józefa Stalina?

Warto to podkreślić zwłaszcza teraz, kiedy delegacja rządowa pod przewodnictwem pani premier Beaty Szydło właśnie powróciła z pielgrzymki ad limina do Izraela, gdzie premierowi Beniaminowi Netanjahu złożyła mnóstwo obietnic – że mianowicie będzie ze zdwojoną energią zwalczała „antysemityzm” w naszym nieszczęśliwym kraju, że będzie wypłacała izraelskim obywatelom emerytury, ze szczególnym uwzględnieniem „ofiar holokaustu”, które w drugim, a nawet trzecim pokoleniu nie mogą wyzwolić się ze straszliwej traumy, na którą nie ma innego remedium, jak odszkodowania z Polski, która w ten sposób niepostrzeżenie przyjmuje na siebie odpowiedzialność za niemieckie dokazywanie podczas wojny.

Nic dziwnego, że pan red. Adam Michnik do grona „ofiar holokaustu” podłączył nawet swoich rodzicieli, chociaż powiadają, że zmarli oni śmiercią naturalną wiele, wiele lat po zakończeniu wojny. Najwyraźniej bycie „ofiarą holokaustu” zaczyna się opłacać, więc nic dziwnego, że liczba „ofiar holokaustu” w nadchodzących latach może wzrastać w postępie geometrycznym.

W tej sytuacji należy mieć nadzieję, że forsowany przez pana wicepremiera Morawieckiego sanacyjny program denacjonalizacji gospodarki pozwoli nam na to wszystko uzbierać, bo jak nie, to nie będzie innego wyjścia, jak finansować zarówno „walkę z antysemityzmem”, jak i program zaopatrzenia dla „ofiar holokaustu” z pieniędzy pożyczonych, niechby nawet od Izraela, albo żydowskich banków.

Ciekawe, czy po tych wszystkich obietnicach złożonych premierowi Netanjahu przez panią Beatę Szydło finansowy grandziarz wezwie przed swoje oblicze pana red. Michnika i każe mu wstrzymać ataki na rząd, czy też nie. Wielkich nadziei na to chyba nie ma, bo w przeciwnym razie pani premier Szydło nie używałaby w swoich przemówieniach takiego, coraz bardziej żałośliwego tonu.

Ale żałośliwy ton to jedno, a przełożenie wydarzeń zachodzących na najwyższej półce polityki światowej na sytuację w naszym nieszczęśliwym kraju, to rzecz druga. Otóż tego samego dnia, kiedy pani premier Szydło zameldowała się premierowi Netanjahu ze wspomnianymi obietnicami, pan sędzia Marek Górny skazał Piotra Rybaka na 10 miesięcy bezwzględnego więzienia za spalenie podczas demonstracji „kukły Żyda”, chociaż prokurator żądał zaledwie 10 miesięcy prac społecznych.

Widać wyraźnie, że „policmajster powinność swej służby zrozumiał”, co dodatkowo potwierdza moją ulubioną teorię spiskową, według której zewnętrzne znamiona władzy zostały obecnie powierzone politycznej ekspozyturze Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, zmuszonego dodatkowo do rywalizowania o względy Naszego Najważniejszego Sojusznika i Drugiego Najważniejszego Sojusznika ze starymi kiejkutami, co zwłaszcza w naszpikowanych konfidentami niezawisłych sądach musi doprowadzić do erupcji zbrodniczej nadgorliwości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Nie 7 07:15, 11 Gru 2016    Temat postu:

Odmrożenie globalne i europejskie
Stanisław Michalkiewicz


Wygląda na to, że zagraniczne centralne wywiadowcze, którym wysługują się bezpieczniacy w naszym nieszczęśliwym kraju już ochłonęły z szoku wywołanym nieoczekiwanym zwycięstwem Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.

Jak pamiętamy, zapanowała wielka nerwowość, o czym świadczyło między innymi kategoryczne żądanie, z jakim wobec prezydenta-elekta wystąpił niemiecki minister spraw zagranicznych Walter Steinmeier – żeby mu Donald Trump natychmiast zreferował kierunki swojej przyszłej polityki.

Walter Steinmeier uchodził dotychczas za zwolennika trzymania się przez Niemcy strategicznego partnerstwa z Rosją i pewnie chciałby uzyskać od amerykańskiego prezydenta-elekta deklarację, że już w styczniu, a najpóźniej w lutym przyszłego roku dokona kolejnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, no i oczywiście informację, jak głęboki będzie ten „reset” – czy na przykład Donald Trump nie planuje w sekrecie proklamowania jakiegoś strategicznego partnerstwa USA – Rosja, które odsunęłoby Niemcy na pozycję ubogiego krewnego – nie mówiąc już o naszym nieszczęśliwym kraju, który w tej sytuacji mógłby nawet obsunąć się w „ciemności zewnętrzne”, gdzie jak wiadomo, jest „płacz i zgrzytanie zębów”.

Rozterki ministra Steinmeiera są całkowicie zrozumiałe, zwłaszcza w świetle literatury, a konkretnie – słynnego poematu Janusza Szpotańskiego „Caryca i zwierciadło”, kiedy to do Carycy Leonidy w charakterze dziewosłęba przyjechał profesor Henry Kissinger, „chotia jewriej, choroszij parień”, który, mówiąc nawiasem, od razu zademonstrował osobliwe gusty: „Zachodzim w um z Podgornym Kolą, co ciągnie go do naszych dam. Przecież to barachło i chłam! Może tam oni takie wolą?”

Mniejsza zresztą o to, bo przecież w przypadku takiego strategicznego partnerstwa, „gdy obie zejdą się półkule, będziemy mieć już całą pulę! (…) Czy to Moskwa, czy to Fłorida, czy Łondon, czy to Mozambik – wszędzie carstwujet Leonida, wszędzie władajet Tricky Dick! (…) Patrz, jak korzystnie świat się zmienia: Niegry bieleją z przerażenia, a Żydki zamykają domy, bo przeczuwają już pogromy. (…) Egipski pedryl aż się spłaszczy, ja budu szczała mu do paszczy i tak szutiła: „Nu Anwar, wied” u was na pustyni żar, ja tiepier tobie go ugaszę! (…) Ach Dick, kak czudnyj budiet mir! Wieczne wesele, wiecznyj pir! Parady, bale i ochota! Ja budu biezpriestanno pjana i wieczno w tobie zakochana!”

W takiej sytuacji jakiś tam Steinmeier ze swoim strategicznym partnerstwem byłby potrzebny Carycy jak psu piąta noga, toteż nic dziwnego, że nie bacząc na dyplomatyczne ceregiele chciał rozedrzeć zasłonę przyszłości.

Donald Trump udzielił mu odpowiedzi wymijającej, przede wszystkim dlatego, że on sam jeszcze dokładnie nie wie, co będzie robił, jako że właśnie jest intensywnie zapoznawany przez amerykańską armię i tamtejszych bezpieczniaków z rozmaitymi tajnymi operacjami i projektami, o których mógł nie mieć wcześniej zielonego pojęcia i tak naprawdę, to o jego zamiarach można będzie dowiedzieć się więcej dopiero z inauguracyjnego przemówienia – o ile, ma się rozumieć, będzie mówił szczerze.

Widocznie jednak już czegoś się dowiedział, bo na przykład odwołał swoje wcześniejsze obietnice, że postawi Hilarzycę pod śledztwem. Najwyraźniej ktoś starszy i mądrzejszy musiał mu to wyperswadować, podobnie jak kiedyś Nikita Chruszczow wyperswadował Fidelowi Castro myśli samobójcze: „Nie nada, Fiedia!”

Ponieważ niemiecka razwiedka, w odróżnieniu od naszych darmozjadów, co to nawet nie zauważyły, jak spiskujący trzej kelnerzy podsłuchują rozmowy w rezydencji premiera Tuska, gdzie nagrali ponoć aż 700 godzin – więc ponieważ niemiecka razwiedka coś tam przecież musiała przewąchać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują, to stare kiejkuty musiały z centrali BND, która w tym celu prawdopodobnie porozumiała się z centralą Mosadu, że nie ma co się pipać w szczypę, tylko trzeba wznowić działania destabilizacyjne w polskim bantustanie.

Toteż stare kiejkuty zmobilizowały agenturę w kolejnej grupie zawodowej i ogólnopolski zjazd adwokatury w Krakowie udelektował nadętego pana profesora Andrzeja Rzeplińskiego burzliwymi oklaskami przechodzącymi w owację, niczym w swoim czasie Józefa Stalina, no a pan prezes Rzepliński w wypowiedzi dla kiejkutowej telewizji zademonstrował niebywały wigor i plany na przyszłość.

Że adwokaci stanęli na nieubłaganym gruncie praworządności, to nic dziwnego – w końcu to właśnie oni wykonali dla starych kiejkutów najbrudniejszą robotę przy warszawskiej reprywatyzacji i teraz nie mają innego wyjścia, jak oczekiwać na przewrót, który zapewni im nie tylko bezkarność, ale i zachowanie wszystkich „zdobyczy”, toteż wymachiwali konstytucjami, niczym gruba pani Krzywonos.

Ale musiało stać się jeszcze coś, bo pan wicepremier Gliński przed telewizyjnymi kamerami oświadczył, że „pragnie przeprosić” panią Komorowską, panią Rzeplińską i pana „Kubę” Wygnańskiego, co to w Radzie Działalności Pożytku Publicznego (jest, jest taka spelunca latrones!) uczestniczył w rozdzielaniu między rozmaitych filutów forsy uprzednio zrabowanej podatnikom, a wcześniej biegał z teczką za Henrykiem Wujcem, biłgorajskim chłopem opętanym przez Żydów.

Zwraca uwagę, że temu pokajaniju wicepremiera Glińskiego patronował pan Adam Lipiński, wicenaczelnik naszego nieszczęśliwego kraju. Czy to stare kiejkuty, czy też sama pani Beata Szydło przywiozła jakieś kategoryczne rozkazy z Izraela, gdzie odbyła pielgrzymkę ad limina – tajemnica to wielka.

A przeprosiny stąd, że pani Komorowska, pani Rzeplińska i pan Wygnański przewodzą „organizacjom pozarządowym”, które – chociaż pozarządowe – doją forsę od rządu aż miło – i to nie tylko od tubylczego, ale i od obcych – na przykład od niemieckiego, za pośrednictwem rozmaitych „fundacji”, co to – jak np. Fundacja Adenauera – 95 proc. środków czerpią z subwencji rządu niemieckiego, a także od finansowego grandziarza, który od prawie 30 lat korumpuje tubylcze autorytety moralne za pośrednictwem Fundacji Batorego, gdzie szmalec od grandziarza rozdziela Główny Cadyk III Rzeczypospolitej.

Pan wicepremier Gliński pokręcił na to nosem, ale widocznie i Niemcy i grandziarz nacisnęli na jakieś guziki i z pana wicepremiera natychmiast uszło powietrze, czego pan Lipiński ostentacyjnie dopilnował. Słowem – ktoś musiał również panu prezesu Kaczyńskiemu przypomnieć, skąd wyrastają mu nogi – i dlatego przy składającym samokrytykę panu wicepremierze sam pan Lipiński.

Skoro tak, to widać, że Nasza Złota Pani, w porozumieniu z grandziarzem kazała odmrozić chwilowo zamrożony z powodu Trumpa proces destabilizowania naszego nieszczęśliwego kraju, a w tej sytuacji stare kiejkuty znowu mobilizują kolejne grupy zawodowe do dostarczania Komisji Europejskiej amunicji, która posłuży do podjęcia decyzji o ostatecznym rozwiązaniu der polnischen Frage.

Ciekawe, czy w tej sytuacji nasza niezwyciężona armia ogłosi stan wojenny jeszcze przed Bożym Narodzeniem, czy też poczeka aż do „sześciu Króli”, kiedy to ofiarowuje się nie tylko kadzidło, ale przecież i złoto.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Wto 5 05:08, 10 Sty 2017    Temat postu:

Stare kiejkuty kombinują

Stanisław Michalkiewicz

Mija świąteczna nirwana, której końcowym akordem jest jak zwykle święto „sześciu króli” – jak hojnie określił je lider Nowoczesnej Ryszard Petru. Czego jak czego, ale tych „króli”, to najwyraźniej nam nie żałował, podobnie jak i sobie nie żałuje rozmaitych uroków życia.

Właśnie jakaś Schwein zrobiła mu zdjęcie, jak w towarzystwie posłanki Joanny Schmidt z Nowoczesnej, leci samolotem do Portugalii, z podejrzeniem, że na Maderę. Ponieważ jednocześnie w sali plenarnej Sejmu pozostałe posłanki Nowoczesnej własnymi ciałami broniły dostępu faszyzmowi, zapanowała niezręczna sytuacja, z której pulchna pani Katarzyna Lubnauer usiłowała wybrnąć wyjaśnieniem, że pan Rysio leciał na Maderę „w sprawach partyjnych”.

Niestety w tym zamieszaniu dał o sobie znać brak koordynacji i w rezultacie, ściągnięty do naszego nieszczęśliwego kraju w trybie alarmowym sprytny Rysio zdezawuował pulchną panią Katarzynę odmawiając odpowiedzi na pytania dotyczące „spraw prywatnych”. I słuszna jego racja – bo zaraz pojawiłyby się pytania, a dlaczego akurat z panią Joanną, a nie – dajmy na to – z pulchna panią Katarzyną, albo jeszcze gorzej – czy posłanki Nowoczesnej oprócz tamowania własnymi ciałami dostępu „faszyzmu” do sejmowej sali plenarnej, mają jeszcze jakiś Dienst przy panu Ryszardzie, więc rozsądniej było położyć tamę tym indagacjom nawet za cenę zdezawuowania pulchnej pani Katarzyny, która przy okazji dostała nauczkę, by nie wybiegać przed orkiestrę.

„Nie wiem, nie pamiętam” – odpowiadali przedstawiciele niezależnej prokuratury przed sejmową komisją badającą aferę Amber Gold – więc od kogo mają się uczyć debiutanci w rodzaju pani Katarzyny, jeśli nie od pierwszorzędnych fachowców? „Kto nie wie, ten śpi w poduchach, a kto wie, tego wiodą w łańcuchach” – powiadają doświadczeni w takich sprawach Rosjanie.

Mniejsza zresztą o tę Maderę, do której zresztą pan Ryszard podobno w ogóle nie doleciał, bo ważniejsza jest przecież obrona demokracji przez złowrogim „faszyzmem”. A właśnie opinii publicznej zostały udostępnione nagrania z monitoringu Straży Marszałkowskiej, która zarejestrowała przebieg posiedzenia Sejmu w Sali Kolumnowej, dokąd marszałek Kuchciński przeniósł obrady po zablokowaniu sejmowej mównicy i jego własnego fotela przez wypielęgnowane ciała obrończyń demokracji z PO i Nowoczesnej i gdzie uchwalono ustawę budżetową.

Bo prawdziwym celem obstrukcji przy pomocy blokady mównicy i marszałkowskiego fotela było niedopuszczenie do uchwalenia tej ustawy, co stwarzało warunki prawne do żądania skrócenia kadencji Sejmu i rozpisania nowych wyborów. Toteż obrońcy demokracji zaraz podnieśli zarzut, że ustawy uchwalane w Sali Kolumnowej są nielegalne, bo legalne – tylko w sali plenarnej.

To wyjaśnienie było za bardzo śmieszne nawet dla mikrocefali, więc utytułowani krętacze uzupełnili je dodatkowymi zarzutami, że nie wszyscy posłowie zostali do Sali Kolumnowej wpuszczeni, że nie był quorum („całe się zbiegło quorum; doctorum, redactorum…” – opisywał poeta cudowne wydarzenia na świętej ulicy Wiślnej w Krakowie) i opozycja zażądała świadectwa z monitoringu.

I oto ono – a marszałek Kuchciński dodatkowo twierdzi, że każdy poseł, który tylko chciał, mógł do Sali kolumnowej wejść, że quorum było i że budżet jest uchwalony prawidłowo. Najwyraźniej na panewce spaliły „kompromisowe” propozycje ministra-ministrowicza Kosiniaka-Kamysza z PSL, który uzależniał zwinięcie blokady od zgody PiS na ponowne głosowanie ustawy budżetowej.

Ale minister-ministrowicz jest chyba jeszcze za cienkim Bolkiem, żeby nabrać takiego wirtuoza intrygi, jak prezes Kaczyński na takie plewy, w związku z czym, zgodnie z zapowiedzią sprytnego Rysia z Nowoczesnej 11 stycznia Sejm wznowi obrady. No dobrze – ale gdzie, skoro sala plenarna będzie nadal blokowana, a sprytny Rysio, któremu Najstarszy Kiejkut III Rzeczypospolitej coś musiał w związku z tym powiedzieć, wezwał „obywateli” do wyjścia w obronie demokracji na ulice.

Tymczasem PiS rozpuszcza opowieści, że Sejm może obradować gdzie tylko chce, powołując się na historyczne precedensy, że jak nie w Piotrkowie, to w Grodnie, a jak nie w Grodnie, to gdziekolwiek – bo nie budynek determinuje legalność i prawomocność obrad, ale posłowie, choćby nawet obradowali sub Iove frigido – jak mawiali starożytni Rzymianie.

Aliści na monolicie rządowej większości pojawiła się już pierwsza rysa, niczym na zwierciadle Lisa-Witalisa („A gdy czyhał ktoś na lisa, powstawała na nim rysa” – twierdził poeta).

Oto Kazimierz Kichał Ujazdowski, już raz z PIS-u wyrzucany, podobnie jak w swoim czasie Zbigniew Ziobro, tym razem sam „wystąpił” w proteście przeciwko linii politycznej prezesa Kaczyńskiego. To może nic nie znaczyć, ale jednocześnie na portalu „Onet”, który podejrzewam o niebezpiecznie związki ze starymi kiejkutami, ukazał się pełen współczucia materiał, jak to prezes Kaczyński podstępnie pozbawił partie pobożnego Jarosława Gowina i pryncypialnego Zbigniewa Ziobry budżetowej subwencji, którą w całości zagarnia PiS i w rezultacie działalność partii obydwu tych Umiłowanych Przywódców z braku środków całkowicie ustała.

Czyżby był to jakiś rezultat rozmów, jakie stare kiejkuty odbywają z wytypowanymi posłami, gwoli sklecenia jakiejś antypisowskiej większości na wypadek, gdyby utworzenie alternatywnego ośrodka władzy w oparciu o Umiłowanych Przywódców zaangażowanych w obronę demokracji się nie powiodło, czy to tylko prowokacyjne jątrzenie – czas pokaże, chociaż nie od rzeczy będzie odnotowanie, że pobożny minister Gowin z własnej inicjatywy też bąka o jakichści „różnicach zdań”.

Kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat – powiadają wymowni Francuzi, więc skoro pobożny minister Gowin już raz puścił w trąbę PO dla PiS, to dlaczego nie mógłby teraz zrobić odwrotnie? Bo zasadniczy plan jest chyba taki, że w ramach obrony demokracji ukonstytuuje się alternatywny wobec rządu ośrodek władzy, no a wtedy wiele, albo może nawet wszystko będzie zależało od postawy zagranicy, a zwłaszcza – Unii Europejskiej, czyli Naszej Złotej Pani – komu udzieli swego uznania.

Czy jednak inne kraje członkowskie UE przełknęłyby taka metodę przywracania w UE pruskiej dyscypliny, czy nie byłby to początek końca nie tylko Unii Europejskiej, ale w ogóle – niemieckiej dominacji w Europie? Idiota w rodzaju Martina Schulza mógłby na takie ryzyko pójść, ale Nasza Złota chyba nie bardzo może sobie na to pozwolić, zwłaszcza teraz, gdy drobnymi kroczkami próbuje wycofywać się z głupstw, jakich narobiła w związku z imigrantami.

Zatem obok planu zasadniczego musi być plan alternatywny w postaci przesilenia rządowego, ale dokonanego na gruncie parlamentarnym – poprzez wyciągnięcie z rządowego zaplecza kogo się tylko da, by utracił on większość parlamentarną, a wtedy skutek będzie taki sam, jak przy planie zasadniczym, ale bez tamtej ryzykownej ostentacji. Zatem – czekamy na rozwój wypadków.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Nie 1 01:04, 05 Mar 2017    Temat postu:

Cmokam nad arcydziełem

Stanisław Michalkiewicz


Pani reżyserowa Agnieszka Holland, znana na całym świecie, a już na pewno w małym żydowskim miasteczku na niemieckim pograniczu – jak Stanisław Cat-Mackiewicz nazywał Warszawę – nakręciła kolejne arcydzieło. Bo pani reżyserowa kręci same arcydzieła, jedno za drugim, podobnie jak Kukuniek płodzi w głowie coraz to nowe „koncepcje” na temat „Bolka”.

Mało tego – słychać, że i „córunia-lesbijka” – jak wdzięcznie określił córkę pani reżyserowej wzięty w swoim czasie do Platformy Obywatelskiej na chłopaka do pyskowania pan prof. Stefan Niesiołowski – też nakręciła arcydzieło w postaci filmu „Amok”. Ten film z pewnością jest arcydziełem nie tylko dlatego, kto go nakręcił, ale również dlatego, że jest filmem kryminalnym, a wiadomo nie od dziś, że filmy dzielą się na dobre i złe.

Filmy dobre, to filmy wojenne, kryminały i takie, w których są „momenty” – a wszystkie pozostałe, to filmy złe. Arcydzieło autorstwa „córuni-lesbijki” dowodzi, że zjawisko dziedziczenia pozycji społecznej zatacza w naszym nieszczęśliwym kraju coraz szersze kręgi. Nie tylko dzieci aktorów zostają aktorami, nie tylko dzieci piosenkarzy zostają piosenkarzami, nawet kiedy mają tylko pierwszy stopień muzykalności, to znaczy – rozróżniają, kiedy grają, a kiedy nie, dzieci konfidentów zostają konfidentami, a dzieci – a w każdym razie „córunie-lesbijki” – genialnych reżyserów zostają genialnymi reżyserami.

Ale mniejsza już o arcydzieło „córuni-lesbijki”, bo rzecz w tym, że pani reżyserowa nakręciła jeszcze większe, a w dodatku – kolejne arcydzieło. Kolejne – bo podobnie wielkie arcydzieła kręciła już wcześniej. Na przykład – „Europa, Europa” – gdzie możemy śledzić perypetie żydowskiego młodzieńca ze swoim napletkiem na tle II wojny światowej, albo „W ciemności”, gdzie możemy obserwować dobroczynny wpływ, jaki na prymitywnego przedstawiciela mniej wartościowego narodu tubylczego wywiera towarzystwo Żydów, których ten prymityw ukrywa przed złymi „nazistami”.

Wszystko to są oczywiście arcydzieła, co jakże by inaczej – ale wszystkie one bledną przed arcydziełem najnowszym w postaci „Pokotu”, w którym pani reżyserowa chwyciła byka za rogi i pokazała bożą podszewkę wszystkich epizodów, które wcześniej posłużyły za temat arcydzieł.

Chodzi o obnażenie prawdziwego charakteru mniej wartościowego narodu tubylczego, który uzasadnienie dla swoich wrodzonych zbrodniczych skłonności czerpie z religii katolickiej, którą faszerują go w sobie tylko wiadomym celu przedstawiciele reakcyjnego kleru. Tak ukształtowany mniej wartościowy naród tubylczy jest zdolny do wszystkiego – również do holokaustowania dzikich zwierząt, co oczywiście stanowi tylko wprawkę i przygotowanie do zbrodni przeciwko ludzkości, na widok których cały miłujący pokój świat wstrzyma oddech ze zgrozy.

Nic więc dziwnego, że arcydzieło pani reżyserowej zostało dostrzeżone w Berlinie i wynagrodzone Srebrnym Niedźwiedziem. Już tam Niemcy, którzy w ramach swojej polityki historycznej, delikatnie zdejmują z siebie odpowiedzialność za II wojnę światową i jednym susem przeskakują z grona sprawców do pierwszego szeregu ofiar złych „nazistów”, wiedzą, kogo wynagradzać i za co.

Najlepiej wynagradzać arcydzieła nakręcone przez kogoś takiego, jak pani reżyserowa, z pierwszorzędnymi korzeniami – bo pani reżyserowa sama wie, że żydowską politykę historyczną trzeba ściśle koordynować z polityką historyczną niemiecką. Skoro Niemcy przerzucają, to Żydzi muszą wyszukać winowajcę zastępczego, żeby Niemcy mieli na kogo tę odpowiedzialność przerzucać, a z kolei Żydzi mogli tego winowajcę zastępczego eksploatować finansowo pod pretekstem tak zwanych „roszczeń”.

Ten interes ma taka specyfikę, że winowajcy zastępczemu trzeba przyprawić odpowiednio odrażający wizerunek, wizerunek narodu morderców – a któż lepiej to zrobi, niż utalentowana pani reżyserowa, w dodatku dysponując budżetem, na który złożyła się również spółka „Agora”, gdzie ponad 11 procent udziałów ma słynny żydowski finansowy grandziarz, co to wobec mniej wartościowego narodu tubylczego ma swoje konkretne projekty?

Pani reżyserowej nie trzeba długo, ani nawet krótko klarować, o co w tym interesie chodzi, więc nie tylko umieściła akcję arcydzieła w Kotlinie Kłodzkiej, którą przedstawiciele ohydnego i mniej wartościowego narodu tubylczego bezczeszczą nie tylko swoja obecnością, ale przede wszystkim – swoimi morderczymi skłonnościami, które – pod duchowym przewodnictwem reakcyjnego kleru na razie wypraktykowują na dzikich zwierzętach.

Ale kiedy tak dopełniają miary swoich nieprawości, zwierzęta – być może odpowiednio pouczone przez starszych braci – tworzą tajną organizację na wzór „Irgunu”, „Hagany” oraz Centrum im. Szymona Wiesenthala i zaczynają jednego po drugim eliminować swoich prześladowców.

Po obejrzeniu takiego filmu przedstawiciele mniej wartościowego narodu tubylczego już wiedzą, co ich czeka, jeśli się nie opamiętają i nie zaczną słuchać starszych i mądrzejszych, zwłaszcza, gdy starsi i mądrzejsi wreszcie zrealizują swoje „roszczenia”. Tym, którzy zostaną oszczędzeni, jak występująca w roli pozytywnej bohaterki „astrolożka-wegetarianka” zostanie zaaplikowana reedukacja, po której nie tylko odechce im się wszelkich związków z reakcyjnym klerem, ale dzięki której zyskają nowe podstawy tożsamości własnej.

Jestem pewien, że w ramach nowej, prawidłowej historii najnowszej okaże się, że Europa została wyzwolona od złych „nazistów” przez bohaterski związek Tewje Bielskiego z pułkownikiem Klausem Stauffenbergiem. O tej wyzwoleńczej epopei genialni reżyserowie będą kręcili arcydzieła, poeci będą sławili ich czyny wiązaną mową, dzieci będą prześcigały się w pilności, by poznać wszystkie budujące szczegóły, których będzie dostarczało Ministerstwo Prawdy pod dyskretnym ideowym nadzorem Sanhedrynu – bo prawda, wiadomo – niby broni się sama, ale co to komu szkodzi, jak się jej trochę pomoże?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 32073
Przeczytał: 6 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pon 0 00:10, 27 Mar 2017    Temat postu:

Czyżby znowu moralne zwycięstwo?

Stanisław Michalkiewicz


Jeszcze nie ochłonęliśmy po niedawnym moralnym zwycięstwie, a wygląda na to, że szykuje się kolejne.

Ale incipiam. 22 marca zebrała się w Brukseli komisja Parlamentu Europejskiego do spraw praworządności, demokracji i spraw wewnętrznych, którą w sprawie stanu praworządności i demokracji w Polsce oświecał sam Frans Timmermans, formalnie poddany Jego Wysokości Króla Niderlandów, ale zatrudniony na etacie owczarka niemieckiego.

Pan Timmermans zaprezentował parlamentarzystom przygnębiający wizerunek naszego nieszczęśliwego kraju, co podobno zrobiło wielkie wrażenie na jego słuchaczach, zwłaszcza szczerych demokratach i ultrasach ludowej praworządności.

Jednak chociaż wizerunek Polski przedstawiony został w możliwie czarnych barwach, to Frans Timmermans zaprezentował wielką powściągliwość i nie zarekomendował wobec Polski żadnych kroków dyscyplinujących.

Za tę powściągliwość został przez wielu parlamentarzystów pochwalony, ale rozbierając sobie tę powściągliwość z uwagą nie można nie zauważyć, że – po pierwsze – Parlament Europejski nie ma kompetencji do nakładania sankcji na nieposłuszne kraje członkowskie, bo leży to w kompetencjach Rady Europejskiej, której przewodzi Donald Tusk.

Parlament, a konkretnie – parlamentarzyści mogą tylko wygłosić dwuminutowe, gniewne przemówienie, to znaczy – krzyknąć: precz!, albo „niech żyje!” i uzupełnić to jakimiś własnymi słowami, za co dostają całkiem spory szmalec – oczywiście pod warunkiem, że nie używają „języka nienawiści”, bo wtedy „król srogie głosi kary” – czym przekonał się europoseł Janusz Korwin-Mikke.

Ale znowu w Radzie Europejskiej w takich sprawach musi panować jednomyślność, przynajmniej w fazie gry wstępnej, a ponieważ Frans Timmermans nie bardzo chyba może na to liczyć, to nie pozostaje mu nic innego, jak demonstrowanie powściągliwości.

Tak z konieczności czyni cnotę, w czym podobny jest do Króla z powieści Antoniego de Saint-Exupery „Mały Książę”. Król zaprezentował się Małemu Księciu jako władca absolutny i nie znoszący sprzeciwu, więc Mały Książę poprosił go, by zarządził zachód słońca. Król zajrzał do kalendarza i oznajmił: zarządzam zachód słońca na godzinę 19,15 – i zobaczysz, jaki mam posłuch! Jakie tam inne zalety ma Frans Timmermans – tego nie wiem, ale niewątpliwie jest spostrzegawczy – przynajmniej na tyle, że wie, skąd wyrastają mu nogi.

Podobnie trójka byłych prezydentów naszego nieszczęśliwego kraju: Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski. Oprócz tego, że byli prezydentami, łączy ich jeszcze jeden wspólny mianownik: Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski byli zarejestrowani przez SB jako konfidenci, a z kolei Bronisław Komorowski był uważany za faworyta Wojskowych Służb Informacyjnych.

Otóż ci byli prezydenci wydali oświadczenie nawołujące rząd, by słuchał się Naszej Złotej Pani, bo w przeciwnym razie Polska będzie „zmarginalizowana”. Przypadkowo ta deklaracja ukazała się tego samego dnia, kiedy Frans Timmermans roztaczał przed posłami w Parlamencie Europejskim ponury obraz stanu demokracji i praworządności w Polsce.

Gdyby podejrzenia o inspirowanie byłych prezydentów przez starych kiejkutów nie były niegrzeczne, to trzeba powiedzieć, że nie mogliby wybrać lepszego momentu. W takim razie koordynacja przygotowań do kolejnej kombinacji operacyjnej w naszym nieszczęśliwym kraju wyglądałaby coraz lepiej, co by oznaczało, że i stare kiejkuty tez się uczą – ale niestety wiara w teorie spiskowe jest zakazana pod rygorem utraty przyzwoitości, więc musimy wierzyć, że to tylko taki spontan i odlot, niczym w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy „Jurka Owsiaka”.

Na tym tle nieprzyjemnym zgrzytem odezwał się incydent z Mieczysławem Wachowskim, który nie tylko przestał kierować sławnym Instytutem Lecha Wałęsy, ale w dodatku okazało się, że wyszlamował go z forsy, zostawiając na koncie – co ujawnił kierujący obecnie pozostałościami Instytutu pan sędzia Jerzy Stępień – całe 107 złotych.

Najciekawsza wydaje się jednak informacja, że „nikt” nie wiedział, jakie pieniądze wcześniej przez to konto przepływały, a skoro nawet tego „nikt” nie wie, to pewnie tym bardziej ten „nikt” nie wie, jacy to dobrodzieje dawali na Instytut pieniądze i czego od Kukuńka oczekiwali w zamian.

Ale to tylko na marginesie, bo przecież chodzi o moralne zwycięstwo. Zbliża się ono w związku z 60 rocznicą podpisania Traktatów Rzymskich, dzięki czemu powstał Wspólny Rynek, na który potem różni szatani nałożyli polityczny projekt IV Rzeszy.

Z tej okazji ma się w Rzymie odbyć uroczysty „szczyt” Unii Europejskiej, na którym delegacja polska ma znowu pokazać europejsom nie tylko, jakie z nich palanty, ale stanąć na nieubłaganym gruncie europejskiej jedności, a także – jedności euroatlantyckiej.

W związku ze szczytem pani premier Szydło żałośliwym tonem wygłosiła specjalne orędzie do narodu, informując, co i jak. Ten żałośliwy ton wynika, jak przypuszczam, z trudności położenia w jakim znalazła się nie tylko ona, ale całe PiS wobec swoich wyznawców.

Z jednej strony pan prezes Kaczyński chciałbym im zaimponować przedstawieniem, jak to pod jego przywództwem Polska „wstaje z kolan” i tak dalej, ale z drugiej strony targa nim jaskółczy niepokój, że jak tylko spróbuje wstać, to nie dostanie forsy, od której nasi Umiłowani Przywódcy uzależnili nie tylko Polskę, ale i samych siebie.

Przed taką możliwością ostrzegł panią premier Szydło francuski prezydent Hollande, zauważając, że „wy macie zasady, a my – subwencje”.

Wprawdzie pani premier skwitowała to lekceważącą uwagą, że prezydent Hollande ma zaledwie 4 procent poparcia, ale procenty to jedna rzecz, a forsa, to rzecz druga. Ale cóż; wobec wyznawców trzeba trzymać fason („on tu jeden trzyma fason ponad Żydów podłą zgrają i on jeden nie jest mason, chociaż – czego nie gadają?” – powiada poeta), więc pani premier zapowiedziała, że jeśli polskie żądania nie zostaną w Rzymie spełnione, to Polska nie podpisze końcowej deklaracji.

Nie wiem czemu, ale przypomina mi to scenę spotkania meksykańskiej cesarzowej Charlotty z cesarzem Napoleonem III. Charlotta chciała namówić Napoleona na interwencję w Meksyku, gdzie powstańcy oprymowali jej męża, cesarza Maksymiliana. Napoleon wykręcał się jak tylko mógł, więc Charlotta użyła ostatecznego w jej mniemaniu argumentu, oświadczając, że jeśli nie będzie interwencji, to oboje z mężem abdykują. – Ależ abdykujcie jak najprędzej! – wyrwało się wtedy Napoleonowi, na co Charlotta najpierw dostała spazmów, potem zaczęła wyrzucać francuskiemu cesarzowi jego niskie pochodzenia, aż wreszcie zwariowała. Takie rzeczy pokazują, że w polityce światowej sprawy tragiczne sąsiadują z komicznymi.

Nie tylko zresztą w polityce. W najweselszym w żydowskiej gazecie dla Polaków dziale religijnym, boży ptaszek Jan Turnau właśnie poinformował mikrocefali, że Jezus Chrystus nie tylko był internacjonałem, ale i „feministą”. Widać, że u pana red. Turnau Jezus Chrystus ma znacznie więcej twarzy, niż rzymski dwulicowy Janus i na każdym etapie potrafi zaprezentować odpowiedni wizerunek.

Najwyraźniej redakcyjny Judenrat musiał uznać, ze trzeba zaostrzyć podlizywanie się „kobietom” jako proletariatowi zastępczemu, więc jeśli tylko walka klasowa się zaostrzy, to tylko patrzeć, jak albo sam pan red. Turnau, albo moja faworyta, pani red. Katarzyna Wiśniewska napisze, że Jezus Chrystus była kobietą.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna -> Media, prasa, TV, internet Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12, 13, 14, 15  Następny
Strona 11 z 15

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin